Po raz pierwszy udało się panu zakwalifikować w pierwszej próbie do finału mistrzostw świata. To chyba dobry prognostyk? Szymon Ziółkowski: To na pewno jakiś ewenement przyrodniczy. Emocje były jak nigdy, ale to chyba przypadek. Młotkowi udało się przelecieć przez linię i tyle. Ten rzut jednak daleko odbiegał od jakiejkolwiek estetyki w mojej konkurencji. Bardzo mi przypominał ten z eliminacji w igrzyskach w Sydney. Trener Czesław Cybulski zażyczył sobie wówczas, żeby rzucać na maksa od samego początku. A ja tam puściłem takiego fiflaka, jak teraz w Berlinie. Nie miałbym nic przeciwko, żeby na tym stadionie skończyło się tak samo jak w Australii, ale wiem, że na pewno będzie to trudne. Wielokrotnie powtarzał pan, że jest wielu, którzy już pana skreślili. Chyba teraz powolutku biorą gumkę do ręki i zaczynają zmazywać. S.Z.: Zdaję sobie sprawę z tego, że aby teraz zmienić opinię, musiałbym na rzęsach stanąć. Ci, którzy mnie skreślili, nie zmienią zdania, a ja już przyjąłem to do wiadomości. Nawet chyba nie staram się w to ingerować. Ma pan w dorobku dwa medale mistrzostw świata - złoto z Edmonton (2001) i brąz z Helsinek (2005), ale Szymon Ziółkowski dalej pokazuje, że nie należy go lekceważyć. W eliminacjach było bardzo spokojnie, finał powinien być jeszcze lepszy. S.Z.: Eliminacje to najbardziej nerwowy moment dla każdego sportowca. Szczególnie dotyczy to konkurencji technicznych. Bardzo się cieszę, że mam je już za sobą. W poniedziałek o 18.05 rozpocznie się zupełnie inna bajka. Ten rzut w pierwszej próbie na odległość 77,89 nie był przypadkiem, bo już w czasie rozgrzewki rzucił pan ponad 78 m, ale poza promień. S.Z.: To tak specjalnie. Ten rzut przed konkursem chciałem troszkę, w naszym żargonie mówiąc, przepuścić. Było mi to potrzebne, by się trochę rozluźnić. Nogami jednak jakoś specjalnie się za nim nie spieszyłem. Wiadomo, że próby rozgrzewkowe mają za zadanie nas rozgrzać, a nie się napinać i machać ile fabryka dała. Obserwował pan swoich rywali? S.Z.: Moi konkurenci nie zachwycają, może to dlatego, że jest ciepło? Ci, którzy powinni kwalifikacje przechodzić ze spokojem, mieli trudności. Eliminacje mnie jednak do tego przyzwyczaiły, że tak czasami bywa. Nie należy wyciągać zbyt pochopnych wniosków. To jaki sobie pan stawia cel na finał? Przekroczenie 80 m, czy miejsce na podium? S.Z.: Postaram się wypaść w miarę moich własnych oczekiwań. A które miejsce mi to da, to zależy już tylko i wyłącznie od moich kolegów, z którymi będę rywalizował. Zdaję sobie sprawę z tego, że publiki to się nigdy nie zadowoli. Chciałbym, żeby to był co najmniej najlepszy wynik w sezonie. Z tego będę zadowolony, a jak będzie ósemka z przodu, to już rewelacja. W mistrzostwach świata różnie to bywało. Były imprezy, gdzie medal dawał wynik niewiele ponad 79 m, ale dwa lata temu w Osace rzucił pan ponad 80 m i zajął siódme miejsce. S.Z.: Zgadza się, ale z kolegów, którzy startowali ze mną w Japonii, trzech do Berlina nie przyjechało. Tutaj ten konkurs powinien wyglądać trochę inaczej. Zobaczymy jednak w poniedziałek. Jak spędzi pan ten czas do poniedziałku? S.Z.: W niedzielę miałem rozruch siłowy i odpoczynek. W poniedziałek rano na pewno nie będę siedział w pokoju. Muszę się trochę poruszać. A po południu do pracy. Finałowy konkurs rzutu młotem rozpocznie się w poniedziałek o godz. 18.05.