- Pierwsze dwa lata były trudne. Wyglądało na to, że zostaniemy amatorami na zawsze, ale wkrótce wszystko zaczęło przyspieszać i dwa lata temu wysłaliśmy zgłoszenie do Pucharu Świata niskiej rangi. Szukając sponsorów, znajdując drobne środki, dawaliśmy radę finansować sobie starty aż doszliśmy do tego miejsca, w którym jesteśmy teraz, czyli 20. miejsca w światowym rankingu - opowiada Szymon Jabłkowski, zawodnik specjalizujący się w żeglarstwie meczowym. Dyscyplina, którą wybrał nie należy do grona olimpijskich. Jak sam mówi, mógł wybrać dwie drogi - olimpijską, czyli wyspecjalizować się w jednej z klas, albo podążać inną ścieżką. Dla Jabłkowskiego łódki lekkie, na których startują zawodnicy podczas igrzysk nie są jednak pasjonujące. - Zawsze bardziej pasjonowało mnie żeglarstwo związane z wielkimi jachtami, prędkościami oraz z bezpośrednią rywalizacją na wodzie. Tutaj celem jest Puchar Ameryki, który jest najstarszym międzynarodowym trofeum (od 1851 roku). To jest rywalizacja klubów, która polega na tym, że w finale ścigają się zawsze dwa jachty. Zwycięzca określa zasady kolejnej rywalizacji, czyli rozpisuje gdzie odbędą się regaty, na jakich łódkach oraz, jakie będą wówczas obowiązywały przepisy - mówi żeglarz. Co ciekawe, pomimo szybkiego pięcia się w światowym rankingu, karierę rozpoczął bardzo późno. Żeglarstwem zajął się bowiem mając 14 lat, a jego sportową odmianą dopiero po dwudziestce. - Chociaż pochodzę z Gdańska, wychowałem się w Łodzi. Pasję do żeglarstwa zapoczątkował we mnie dziadek, który żeglował turystycznie na Mazurach, gdzie zabierał na wakacje mnie i moją siostrę. To były zawsze najlepsze wakacje na świecie. Zwykle swoja przygodę zaczyna się jeszcze jako dziecko na jednoosobowych łódkach klasy Optymist, mając około 7, 8 lat. Wtedy młody zawodnik wdraża się w sportowe pływanie, które zdecydowanie różni się od tego rekreacyjnego. Gdy miałem 20 lat, ojciec zainwestował w sportową łódkę i razem z moim kolegą zaczęliśmy ścigać się na własną rękę - dodaje Jabłkowski. Wówczas jeszcze jako zwykli pasjonaci, uczyli się na własną rękę oraz na własnych błędach, podglądając w sieci jak pływają lepsi. Tak dzieje się właśnie w klasach nieolimpijskich, szczególnie w takich krajach, jak Polska, gdzie jest to dyscyplina mało popularna. Polak uprawia żeglarstwo meczowe, dzięki któremu chce dotrzeć na sam szczyt światowego rankingu. - Puchar Ameryki to najszybsze i największe łódki, a także najbardziej zgrane załogi. Taka formuła żeglarstwa jest spektakularna i widowiskowa. Natomiast same regaty meczowe są właśnie przygotowaniem do Pucharu Ameryki. Zespoły startujące w Pucharze Ameryki, szukają bowiem sterników i załogantów wśród najlepszych załóg meczowych. To jest właśnie mój największy cel. Nawet jego popłynięcie, a dotarcie do finału to już w ogóle, świadczy o dotarciu do szczytów żeglarstwa. Nawet gdybym znalazł się w finale i w nim przegrał, nie miałbym do siebie pretensji. Jest to bowiem bardzo trudne. Konkurujemy z tysiącami sterników na całym świecie. Co 4, 5 lat wybieranych jest tych dwóch, którzy znajdą się w finale, więc byłoby to gigantyczne osiągnięcie, gdybym był którymś z nich - twierdzi żeglarz. W tej dyscyplinie, treningi bardzo uzależnione są jednak od pieniędzy. Zawodnikom, którzy je mają, sezon w zasadzie się nie kończy. Polacy trenują tyle, na ile pozwala im budżet. Zimą pływają zatem na Zalewie Rybnickim, który dzięki temu, że służy do chłodzenia pobliskiej elektrowni, nigdy nie zamarza. Do treningów pożyczają jachty od Polish Match Tour, organizatora polskich zawodów w cyklu Pucharu Świata. - Staramy się trenować przede wszystkim na łódkach, na których będziemy się ścigać. W meczowym pucharze świata za każdym razem to organizator zapewnia sprzęt, dzięki czemu jest on jednakowy dla wszystkich załóg. Nie jeździmy, więc ze swoją łódką, a są one losowane i zmieniane pomiędzy wyścigami. Chodzi o to, żeby każda załoga miała równe szanse, zaś czynnik sprzętowy został wyeliminowany - zdradza łodzianin. - Trening motoryczny jest podstawą, dlatego wykonujemy go bardzo dużo. Mamy takie szczęście, że w naszej załodze jest Anna Weinzieher, olimpijka z Londynu i jesteśmy w tym względzie pod jej opieką. Do tego dochodzi jeszcze trening mentalny. Szczególnie w żeglarstwie meczowym, gdzie wyścigi są krótkie, z jednym rywalem i to w bardzo agresywnej formule, nie ma miejsca na żaden błąd. Rywalizują tylko dwie łódki, więc należy szybko podejmować dobre decyzje dotyczące taktyki, manewrów i doboru trasy. Trzeba też sprawnie się komunikować. Jest to przede wszystkim dyscyplina bardzo zależna od tego, co na zewnątrz, czyli chociażby wiatru i fali. Każdy członek załogi ma inne zadanie, jest na czymś innym skupiony, zatem komunikacja jest bardzo istotna - dodaje zawodnik. Na uwagę zasługuje przede wszystkim to, że Polacy pną się w rankingu. Pierwszy sezon w 2016 roku zakończyli na 112. miejscu, rok temu uplasowali się na 46. pozycji, a teraz mogą pochwalić się już 20. miejscem w klasyfikacji końcowej. - W ogólnym rankingu jest około 1200 załóg, więc nasz postęp jest bardzo szybki. Jeśli nadal tak będzie, myślę, że nawet pojedyncze, spektakularne sukcesy przyjdą bardzo szybko - mówi Jabłkowski. Jego zdaniem żeglarstwo jest sportem XXI wieku. Jest to dyscyplina przyjazna środowisku, korzystająca wyłącznie z energii odnawialnej, która nie zanieczyszcza środowiska. Żeglarstwo związane jest z prestiżem i kojarzone z elegancją. Jest jednocześnie nowoczesne technologicznie. Są w nim zawarte wszystkie te elementy, które na początku stulecia odgrywają ogromną rolę. - To też dyscyplina bardzo często wybierana przez rodziców do kształtowania odpowiednich postaw sportowych i społecznych wśród dzieci. To sport, który nie kojarzy się z niczym negatywnym. Jest przede wszystkim wolny od dopingu, a takich dyscyplin nie pozostało już wiele. Rodzice na całym świecie bardzo chętnie wysyłają swoje dzieci na kursy żeglarskie i sądzę, że za 10, 15 lat będzie to jeden z najpopularniejszych sportów również w naszym kraju - kończy rozmowę Szymon Jabłkowski. Aleksandra Bazułka