Przy okazji pokazuje jak nieprzewidywalna może być kąpiel w wodzie. Bo oto baty zbierali zawodnicy szkoleni centralnie, za gruba kasę i przez 300 dni w roku - nawet Otylia, dla której starty w Melbourne były generalnie porażką. Poprawiali natomiast życiówki ludzie ze Szczecina. Może to sygnał, że i w tej branży zbędne są zaklęcia i gigantomania, a wciąż podstawą jest zwyczajnie talent? Widać to po klasyfikacji medalowej na przykład. Jeden Phelps zdobył w tydzień więcej medali, niż my z całym swoim systemem przez ostatnie sto lat (nie wiem od ilu lat odbywają się mistrzostwa, ale pewnie mniej więcej od tylu). Niezależnie od wszystkich trenerskich teorii widać też, że w wielu konkurencjach kibic nawet nie zauważy zwycięzcy gołym okiem, tak nieznaczne są różnice pomiędzy medalistami, zatem i pomiędzy ich opiekunami. Pamiętam zresztą jak to się zaczęło - pewien Szwed na igrzyskach w 1972 roku jako pierwszy ogolił całe ciało i wygrał o jedną tysięczną sekundy! Ale czy ktoś to dostrzegł? Nasza kadra w Melbourne głównie niestety narzekała. Korzeniowski, że za dużo trenował (skłonny jestem go rozumieć, bo kiedyś piłkarze za Gmocha ćwiczyli z ołowianymi odważnikami, a potem nie mieli siły wskoczyć na rozłożoną gazetę...). Otylia grymasiła, że sąd czegoś tam od niej chce (niech Bogu dziękuje raczej, że tak się skończyło), no i że kostium miała za ciasny i w innym kolorze niż lubi (fakt, ze pływak sam nie potrafi już ubrać się w sprzęt, że potrzebuje dwóch pomocników, a na twarzy ma na ogół same krosty też poniekąd świadczy o upadku tej dyscypliny). Trener Słomiński nie pierwszy raz ponarzekał, że zawodnicy (zwłaszcza mężczyźni) to zwykłe lenie, a działacze alarmowali, że to także skąpiradła: bowiem zamiast wydawać przyznane pieniądze na jedzenie, wydawali je na ciuchy przez co w Melbourne chodzili wiecznie głodni. No to może faktycznie lepiej dać sobie spokój z tą centralizacją, i niech każdy pływak szykuje się do startów jak chce, w czym chce i za ile go stać -- byle samemu. Jak w Ameryce, gdzie zdolni studenci nie maja naszej opieki medycznej, dożywiania, stypendiów, a kasy szukają na stacjach benzynowych lub w pizzeriach, jeżeli przypadkiem nie mają bogatych rodziców. Zdrowszy to system i daje lepsze efekty -- my tylko przez chwilę cieszyliśmy się wielkością, dzięki paru nadzwyczajnym sezonom jednej zawodniczki. A i to przy niedopowiadaniu, że mistrzów takich jak Jędrzejczak, a teraz Sawrymowicz są tuziny każdego roku. I tak naprawdę jeśli ktoś z polskiego sportu poważnie się liczy w poważnym sportowym świecie, to dawniej Gołota, a teraz Kubica czy Radwańska. Bo nieszczęściem pływania jest nadmiar rozdawanych medali, nadmiar rekordów i nadmiar hymnów, przez co zawsze wtrąca się we wszystko Państwo, które szuka łatwego splendoru i jakichś tam propagandowych profitów. To zresztą pozostałości po komunie (kto miał najlepsze pływanie? NRD!), nawet ten ostatni pomysł, żeby dla kilku zaledwie pływaków budować olimpijską pływalnię w Warszawie, bo za daleko jeździć do Oświęcimia na przykład. Dzięki Melbourne już wiadomo, że lepiej chyba zamiast kolejnego giganta zbudować może kilkanaście basenów mniejszych, za to dla ludzi, w Polsce, może w gminie. Bo jak pokazał nam ostatni dzień mistrzostw - jeśli ma się talent to mistrz może wychować się wszędzie. Paweł Zarzeczny