No to się troszczymy o służbę zdrowia. Jest to oczywiście błąd w rozumowaniu, gdyż jak wiadomo każdy z nas musi umrzeć. W niejednej rodzinie rozwiązuje to sporo problemów, choćby mieszkaniowych czy żywieniowych, żony nie muszą się już męczyć z mężami, a babcie modlić - rozmiary cmentarzy świadczą, że jest to zresztą czynność zupełnie bezskuteczna, podobnie jak stawianie baniek, okadzanie lub przystawianie pijawek. Podobnie jak bezskuteczna jest działalność służby zdrowia. Nie leczy ona, generalnie, lecz co najwyżej podtrzymuje przy życiu, coraz bardziej lichym zresztą. Każdy wie, że jeżeli choć raz trafi się w ręce lekarza (znachora, konowała, no, różnie jest), to się z tych łapsk już człowiek nie wywinie, a życie jego wzbogaci się wyłącznie o coraz liczniejsze tabletki, no i wizyty w aptekach - te mnożą się wprost proporcjonalnie do ilości kwaterek na cmentarzach - zatem łatwo odgadnąć co z czego wynika. Jak sobie wczoraj pooglądałem telewizję, dostrzegłem, że służba zdrowia nadal jest jednak tak zwanym priorytetem władzy. Wygląda to tak, że rząd postanowił ratować szpitale i to aż na dwa różne sposoby. Pierwszy - da się kasę tym ośmiu zadłużonym szpitalom, żeby nie musieć oglądać chorych dzieci i ich zrozpaczonych rodziców. Ale to jeszcze pomysł z epoki socjalizmu, bo druga idea idzie już naprzód, z duchem czasu. Mianowicie rząd uznał, że szpitali jest za dużo i trzeba je pozamykać (taki manewr zrobiono już z kinami - małe padły, zostało kilka wielkich multipleksów, ładnych, drogich i pustych - spokój jest!). Te, co zostaną, oddać należy w zarządzanie pacjentom, coby rząd już nie musiał się o nas troszczyć i czasu tracić. Do tego ograniczy się listę świadczeń bezpłatnych (według rządu, bo my na to "bezpłatne" wszyscy płacimy haracz już od dnia urodzin przecież). No, ale jeżeli każdy zabieg ma być płatny, to nie ma w zasadzie różnicy, gdzie się leczymy i można od razu podskoczyć do Anglii lub Szwecji - nasi lekarze i pielęgniarki już tam są, więc nawet z komunikacją problemu być nie powinno. No i wraz ze zniknięciem służby zdrowia znikną jej problemy. Tak pomyślał zapewne minister Religa i dlatego chyba tak bardzo był wczoraj pogodny. Jak w dowcipie: tatuś daje dziecku brzytwę zamiast harmonijki, dzieciak gra, gra i coraz bardziej się uśmiecha... Nie jest to czarny humor. Pieniądze w tym resorcie w lwiej części idą na i tak niewidoczne podwyżki, śmigłowce sanitarne nie mają paliwa, a karetki jeżdżą bez lekarzy - ewentualnie dają śmiercionośne pastylki. Tylko wczoraj słyszałem w TVN24 o kilku procesach wytoczonych lekarzom... Noworodek śmiertelnie zarażony sepsą, trzech pacjentów dotkniętych białaczką po transplantacjach (jeden zmarł, dwoje walczy o życie), kobieta oszpecona przez chirurga. No więc jest to jeszcze służba zdrowia, czy służba śmierci jednak? A może jakaś forma rosyjskiej ruletki? Podróż do nieba - na skróty? Więc po co to wszystko jest - oprócz wiecznych zmartwień? I doktorów, i pielęgniarek, i pacjentów, i rodzin? Służba zdrowia nie istnieje, jak nie istnieje też zdrowie. I jak wciąż najbardziej szkodliwym w skutkach hasłem jest: "Na zdrowie!" I jak nie uda się żadna próba tej niezdrowej służby ratowania. Nie zapomnę wizjonerskiego w tej kwestii rysunku Mleczki: facet ze zmartwioną gębą siedzi u lekarza i pyta: "Panie doktorze, to nie lepiej od razu - kamień i do szyi?" Niegłupi pomysł. I niedrogi. Paweł Zarzeczny