Gdyby nasi przodkowie nie walczyli z Rosją, dziś w naszej kadrze graliby Titow i Szmatow, trenował Gołodupcew, a kibice krzyczeliby: "Wpieriod!" Pacyfiści kierowani byliby na front do Czeczenii i co również nie bez znaczenia, szczególnie dla mnie - mordowano by dziennikarzy. Tak, w takich chwilach bardziej ceni się polskość i naszą wprawdzie dziką czasem, ale jednak niezależność (poza USA - im można byłoby wypowiedzieć wojnę, żeby zaraz się poddać rzecz jasna i dostać jakąś pomoc gospodarczą, na przykład na rozbiórkę domu sejmowego). Polskość jest bardziej wzmocniona i mocniej odczuwana, gdy zwyciężają sportowcy - stąd nie bez powodu nazywa się ich czasem ambasadorami. No więc dziękuję ambasadorowi Smolarkowi, że przypomniał mi rajdy swojego ojca Włodzimierza, który też nie pozwalał się przewracać i strzelał decydujące gole. Dziękuję panu Beenhakkerowi, bo wprawdzie to Holender, ale wyczuł chyba, że Polacy najlepiej spisywali się w wojnach organizując nie regularne armie, lecz pospolite ruszenie. W takim pospolitym ruszeniu (zwoływanym przez wici, tamtejszy rodzaj powołań do kadry) znajdowała się szlachta, ale i tak zwane ciury, czyli różnej maści i przydatności pomagierzy. Jak w naszej reprezentacji - szlachectwo przyznałbym (bo można je było dostać za zasługi na polu bitwy jak niejaki Bartosz Głowacki - nie mylić z Arkadiuszem) Kowalewskiemu, Bronowickiemu (bo dzięki temu, że nie potrafi grać żadną nogą okazuje się najbardziej wszechstronnym w ekipie), Żurawskiemu, Smolarkowi rzecz jasna i Lewandowskiemu - w szczególnej podzięce, że szybko zszedł. Jasne, że ci, którzy w Kazachstanie szlachectwa nie zdobyli, to póki co ciury (w najnowszej wersji językowej ciury - zapchajdziury), ale Rzeczpospolita walczy przecież na okrągło i już w środę będzie kolejna okazja do społecznego awansu. A i premie są takie, że jak w dawnych czasach starczy na kupno kilku wsi, a może i młyna. Będzie trudno o tyle, ze Portugalia to taka dawna Rosja, która wzbogaciła się na podbojach trzech aż kontynentów (Azji, Afryki, Południowej Ameryki), na konkwiście, czyli mówiąc po naszemu na rabunku, dzięki któremu ma tych wszystkich ciemnych wirtuozów, głównie z Brazylii (gdzie jak wiadomo mówi się nawet po portugalsku - to dla mnie tak samo dziwne, jakby Polacy po ostatniej wojnie wszyscy zaczęli gadać po niemiecku). Nam będą chcieli zrabować trzy punkty, ale skoro nie daliśmy się ruskim Kazachom, to i nie damy się - co daj Boże - tym maluchom. W końcu umiemy już od dnia narodzin dołki pod kimś kopać, to i w piłkę czas zacząć jakoś kopać. I przede wszystkim do ataku. To znaczy się jak w Kazachstanie. Wpieriod!