Polaków jest 38 milionów w kraju i około 20 milionów poza granicami (i nie ma miejsca na świecie, w którym nie mieszkałby choć jeden nasz rodak). Czyni to z nas ludnościową potęgę. W dodatku jesteśmy krajem naprawdę wyjątkowym. Według Spisu Powszechnego sprzed kilku lat 98 procent obywateli deklaruje narodowość polską, a jakieś 97 procent wyznanie rzymsko-katolickie. To oczywiście niczyja zasługa (chyba że Józefa Dżugaszwilego, znanego też pod ksywka "Stalin" lub "Ziutek Słoneczko"), taki był po prostu splot zdarzeń tragiczno-historycznych, ale po co to psuć i po co mieszać? Żeby słuchać spanikowanych ekonomistów, twierdzących, że za naście lat nie będzie miał kto pracować na nasze emerytury? Ano sami na nie zapracujmy, zamiast szukać taniej siły roboczej... Kilka państw europejskich skusiło się już zresztą na takie łatwe niby rozwiązania, no i za lat naście na przykład Francuzi stanowić będą mniejszość we własnym kraju. Jeżeli tego chcemy - to nie lepiej od razu połączyć się ze ZBIREM, czyli Rosją i Białorusią? I znów uczyć dzieci rosyjskiego? Po wtóre - jeżeli już kogoś do Polski zapraszamy, należałoby ruszyć głową. A zatem najpierw zachęcić do powrotu te miliony Polaków, co to wyjechały za chlebem (albo i niekoniecznie, jak zesłańców z Kazachstanu), no i stworzyć im warunki. Dawać ziemię (mamy jej do cholery i jeszcze trochę), domy, pracę, kredyty i amnestię (bo takich Mazurów mamy w świecie znacznie więcej). A jeżeli już chcemy zapraszać obcych - należałoby zastanowić się... kogo? Powoływanie się na wspólna kulturę słowiańską jest trafne, tyle że naszą kulturę zwyczajnie te nowe alianse by zdegradowały (czego tłumaczyć nie ma powodu, oczywistość). Szukać trzeba imigrantów, którzy wnieśliby w nasze życie społeczne i ekonomiczne postęp, nową wartość, pracowitość, talenty i przede wszystkim KAPITAŁ. Nie czarujmy się - w przeciągu najbliższych dziesięcioleci moglibyśmy stać się Ziemią Obiecaną dla Żydów, żyjących w coraz ściślejszym arabskim okrążeniu. Moglibyśmy stać się domem spokojnej starości dla milionów Amerykanów - tego, co im przeszkadza w USA, pozwolę sobie z wrodzonej grzeczności nie napisać. Takie przykłady, pozytywne w aspekcie rozwojowym można mnożyć i kwitnąć jak Szwajcaria albo Księstwo Monako. Ale w żaden sposób nie znajduję uzasadnienia, żeby dzielić się naszą biedą i dopraszać do wspólnego stołu - biedaków. Bo jak już się z kimś żenić, to rozsądnie. Inna rzecz, że każdy z nas to sobie wciąż powtarza, a potem i tak robi dokładnie na odwrót. Paweł Zarzeczny