Ale owo zdanie - wiem, ze nic nie wiem - można dopasować do każdego z nas, futbolowego kibica po jednym ledwie sobotnim meczu: Wodzisław - Bełchatów. Tyle już było pochwał pod adresem lidera, jego trenera, szerokiego składu, wizji i tysiąca innych zalet, gdy Odra to najwyżej zbieraninka taka, przedostatnia w lidze i pewny spadkowicz, gdyby nie korupcyjne afery Arki i Łęcznej (odnotujmy jednak, że odwołanie ich dzisiejszego spotkania na pewno nie zmartwiło koneserów piłki tudzież estetów, nie byłby to bowiem futbol porywający). No i Bełchatów dostaje od tej przesłabiutkiej Odry zasłużone bęcki, za późno też wprowadza Gargułę (dziwni są nasi trenerzy wierzący w swoją, a nie piłkarzy wielkość - niedawno musiał dostać srogi łomot Majewski, żeby przeprosić się z Gizą, a tu dla odmiany Lenczyk oszczędza Gargułę - jakby chory był, to przecież nie miał prawa usiąść na ławce, nieprawdaż?). Zatem naprawdę wiem, że nic nie wiem, ale skłaniać zaczynam się ku przypuszczeniom, że oby Bełchatów w rundzie wstępnej Ligi Mistrzów nie trafił kogoś z Litwy albo zawsze groźnej Rygi! Bo znów będzie nieprzyjemnościunia. Albo żeby nie trafiło jakiegoś niebezpiecznego rywala z Malty lub Cypru Zagłębie, które też rwie się na mistrza, ale chyba może zostać w porę zdegradowane. I to wkrótce, no bo jak wszyscy to wszyscy. Tu jednak, inaczej niż w przypadku Bełchatowa, pozostanie nam dumne zawołanie: "Lubin śladami Juventusu!" Paweł Zarzeczny