Mało kto już pamięta, bo minęło 27 lat, ale słynne na cały świat strajki w Stoczni Gdańskiej były - niezależnie od późniejszego rozwoju wydarzeń - strajkami o kiełbasę. I kiedy władza dała podwyżki - Wałęsa strajk zakończył. Ale kiedy zobaczył, że ludzie chcą czegoś więcej niż pełnej miski - szczęśliwie dla siebie wrócił. No i wygrał. Całe jego życie jest zagadką. Na Stogach w Gdańsku zapamiętano go jako gości a spod budki z piwem, w Stoczni jako gościa ze śrubokrętem, w Warszawie jako odważnego buntownika, a w Waszyngtonie - bo śniegowa kula rosła i rosła - jako człowieka, który obalił komunizm. Oczywiście komunizm obalił się sam, jako niewydajny system ekonomiczny, co potwierdzi za sto lat każdy historyk. Ale Wałęsa zyskał niezniszczalną legendę, jako absolwent zawodówki został prezydentem, dostał Nobla, wynalazł Kaczyńskich, najbardziej ufał swemu kierowcy (pierwszy to przypadek, kiedy nie rządzono Polska z tylnego siedzenia, a jak najbardziej z przedniego). Wychował przy okazji siódemkę dzieci, grał w ping-ponga, rozwiązywał krzyżówki, łowił ryby, zarobił dużą kasę, podtrzymał sarmacka tradycję noszenia wąsów, siedział w więzieniu, no i nie dał się zabić. Wzbogacił język polski, był zawsze wierny jednej żonie i nigdy po pijanemu nie wsiadał do bagażnika, choć zazwyczaj bywał wesoły jak dziecko na karuzeli. Jak się patrzy na ten życiorys - naprawdę są rzeczy w niebie i na ziemi, o których filozofom się nie śniło. Po cóż teraz dość hałaśliwie wraca, zamiast bawić wnuczęta? Po co wspiera Kwaśniewskiego, w walce o zagrożoną ponoć demokrację? Pewnie znów widzi nieco więcej i patrzy szerzej od nas. I tylko ludzie naprawdę mali o akcji Wałęsa - Kwaśniewski rzec mogą następująco: ślepy z głuchym, o kolorach... Paweł Zarzeczny