Cały ten wywiad to jest bowiem jedna wielka lipa. Nigdy byśmy zresztą w te bajki nie uwierzyli, gdyby nie bohaterowie filmowi - agent Jej Królewskiej Mości James Bond 007 na przykład. Jego modne ciuchy, jaguary, kochanki śliczne i rozliczne - to wszystko napędzało wywiadowcom całej planety niezasłużonej sympatii, gdy tak naprawdę była to i jest bujda na resorach, włącznie z historiami o wszechwładzy GRU, Mossadu czy WSI. Nie jest wcale trudne, żeby wymienić największe wpadki tysięcy agentów, których wszystko wokół i tak wiecznie zaskakiwało. Na przykład "Plan Barbarossa" - żaden sowiecki agent nie zauważył, że Hitler zgromadził na sowieckiej granicy ponad sto dywizji (głównie pancernych!), czyli jakieś milion chłopa, żeby 22 czerwca 1941 znienacka (!) ją przekroczyć i wroga zaskoczyć. Amerykanie, także z tysiącami świetnie ulokowanych agentów, przegapili japoński atak na Pearl Harbor, a niedawno nawet atak arabski na Nowy Jork - kompromitacja pełna. A "Solidarność", mając 10 mln członków i ludzi praktycznie wszędzie, dała się zaskoczyć Jaruzelskiemu 13 grudnia i pozwoliła niemal w komplecie (dowódczym) wyłapać do obozów i więzień. Nie dał "cynku" w porę nawet tak wytrawny ponoć szpieg jak Kukliński. Mówiąc szczerze - na cholerę ludziom wywiad, który niczego wywiedzieć się nie potrafi? Ano potrzebny jest tylko tym darmozjadom, którzy lubią pseudonimy, pseudosekrety, zapach cygar i aromat koniaku - oczywiście na cudzy koszt. Którzy raz na jakiś czas kogoś ubiją (jak niedawno Litwinienkę polonem), żeby utrwalać mit jakaż to służba niebezpieczna jest i w związku z tym jak musi być wysoko opłacana. Zatem jeżeli prawdę mówi ostatni szef WSI generał Dukaczewski, że Polsce przez najbliższe lata nie uda się nikogo zwerbować - ja dostrzegam w tym jedynie oszczędności! Same korzyści! To, co prezentuje wojskowy wywiad, to bowiem albo fikcja (jak rzekome przechwycenie planów rakiety "Patriot" przez agenta Zacharskiego - to po co prosimy teraz Amerykanów o tę broń, zamiast samemu produkować podróbki?), albo amatorszczyzna. Amatorszczyzna, czyli przepisywanie z gazet (te są bowiem na dużo wyższym poziomie wywiadowczym, no i znacznie szybsze). Ten tak zwany biały wywiad nie musi być chyba nawet czymś skomplikowanym, skoro dostał się do niego jeden z synów Wałęsy, też bez wyższego wykształcenia. Ot, takie czytanie sobie przy porannej kawie gdzie jest jakaś wojna, z kim i co z tego wynika, poza zamawianiem większej ilości trumien.