Właśnie w Boże Narodzenie chrześcijańska Etiopia zbombardowała muzułmańską Somalię. Po pierwsze zdziwiony jestem, że Etiopia w ogóle ma bombowce. Kraj ten kojarzył mi się: primo z potwornym głodem (jak w tym mrocznym żarcie o Świętym Mikołaju. Przylatuje do Etiopii i widzi same dzieci ze wzdętymi brzuszkami. Czemu takie są? - pyta i słyszy w odpowiedzi - bo nie jedzą... No! No! To słodyczy nie dostaną! A secundo - kojarzy mi się ze wspaniałymi długodystansowcami, co to wygrywali z każdym w świecie biegając na bosaka. Niedawno wyjaśnił się sekret: kraj ten leży na płaskowyżu i to nie bieganie od wioski do wioski daje wytrzymałość, lecz rozrzedzone powietrze i mniej tlenu, przez co każdy tamtejszy obywatel ma rok cały i za darmo kapitalny obóz wysokogórski... No, a teraz Etiopia dorobiła się bojowego lotnictwa, choć kiedyś błagała o garstkę ryżu. I jak ona ma samoloty, znaczy zatem, że może mieć je każdy. Dokładnie to samo jest z bombą atomową. Właśnie w te Święta Rada Bezpieczeństwa ONZ jednogłośnie zażądała od Iranu wstrzymania prób nad wzbogacaniem uranu. Przykro to pisać, ale z równym skutkiem, czyli żadnym, apelować sobie może do pana prezydenta Ahmadineżada każdy z nas, bo jest to nie tylko przywódca suwerennego kraju, ale przywódca fanatyczny (na zdjęciach przypomina mi czeczeńskich przywódców, zwłaszcza Basajewa). Panu Ahmadineżadowi trudno wytłumaczyć będzie swoim rodakom, że bombę może mieć Izrael (obiecał zetrzeć go z powierzchni ziemi - współczuje mu nieznajomości historii, bo wielu szaleńców już próbowało, a szczęśliwie nikomu się nie udało), że może mieć bombę Korea Północna i Pakistan, a nawet taka Francja (czyli kraj poniekąd również arabski, to nie żart, za niedługi czas rdzenni Francuzi stanowić będą w nim mniejszość), a Iran nie może... Więc możemy sobie apelować, a on bombę i tak zrobi, jak twierdzi już w lutym (czyli pewnie już ją ma, tylko sonduje reakcje). A jak wiadomo jeśli w teatrze wisi gdzieś na ścianie strzelba, to w którymś akcie musi wystrzelić. Choćby i sama. Czyli co? Kolejna wojna prewencyjna? Jak Amerykanów w Iraku? Ale to przecież też wojna... Tak zwana społeczność międzynarodowa zgodna jest w tym, że broni masowej zagłady nie należy rozprzestrzeniać (nieproliferacja, moja koleżanka ze studiów stosunków międzynarodowych pomyliła ją na egzaminie z defloracją, hm, głodnemu chleb na myśli). Ale broń jądrowa rozprzestrzenia się sama. Mocarstwa wręcz rozdają ją swoim sojusznikom (pokazowo głosując jednak na "nie") i ulepszają własne modele oraz środki przenoszenia. I wcale nie jest to wyłącznie broń strategiczna, dalekiego zasięgu, a często taktyczna, na niewielkim obszarze i o niewielkich celach. Sam w wojsku w czasie ćwiczeń Dowództwa Układu Warszawskiego, kiedyś je opiszę, dokonywałem uderzeń jądrowych nie na miasta, a na przykład na kompanię niemieckich czołgów - na szczęście ołówkiem na mapie. Ale wojskowi czasem lubią nie tylko mapy. Im zresztą żadne bomby nie szkodzą, siedzą w schronach przecież! Smutne, że i w Święta trwają przygotowania do wojny i spadają bomby, skoro Bóg nawoływał do miłości i pokoju. Ale jak mówi ewangelia św. Łukasza, chodziło o pokój tylko dla sobie upodobanych... Jak widać, wszystkich nas Chrystus nie upodobał. I dlatego pytanie o apokalipsę staje się coraz aktualniejsze. W Anglii bukmacherzy od dawna przyjmują zakłady na Powtórne Przyjście Chrystusa. I na termin Sądu Ostatecznego... Ale kto odbierze wygraną? Paweł Zarzeczny