Nie wiem po co grać z Azerbejdżanem, San Marino czy Luksemburgiem. Coraz trudniej doszukać się niespodzianek - no bo za taką trudno uznać nawet remis Liechtensteinu na Islandii (jeden Gudjohnsen jej zawsze zbawiać nie będzie, jak i Giggs nigdy nie zbawił Walii, a niegdyś Best - Północnej Irlandii). Europa się rozrosła gigantycznie (przez podział niestety, a nie nowe zdobycze) i jej czempionat stał się nudny, a dla najlepszych graczy - już za trudny. Kalendarz jest przeładowany, organizm wyczerpany, a w takiej Armenii sławy się nie zdobędzie - można natomiast stracić zdrowie. Beckenbauer proponował, żeby ambitne młode kraje kopały się po nogach same. Początkowo uznałem to za przejaw germańskiej buty, ale coś trzeba jednak zmienić. Bo inaczej, i to szybko, imprezy te rozgrywać się będzie tak jak Puchar Ekstraklasy -znaczy się rezerwami. Całkiem nieźle urządzone to jest w hokeju. Tam kraje przypisane są do dywizji, i nie ma możliwości, aby Polska zagrała z Rosją i Kanadą - zanim się grać nie nauczy i zaszczytu walki nie dostąpi. Bo mistrzostwa mają być dla elity, a nie dla wszystkich chętnych. I dla Andory też. Bo dlaczego i ona miałaby nie zagrać, skoro i w tamtejszych czterech sklepach nabyć można łyżwy? W sporcie zawodowym nie miejsca na sprawiedliwość i równość. Na igrzyskach już ogranicza się start chętnych minimami i kwalifikacjami (żeby uniknąć takich hec, jak start tego pływaka z Mozambiku, który mało co nie skończył się jego utonięciem, był to bowiem pływak nie umiejący pływać!). Platini naobiecywał różne rzeczy małym krajom, żeby wygrać wybory na szefa UEFA, no i ma teraz za swoje. Cypryjczyk z Maltańczykiem decydują, gdzie będą mistrzostwa kontynentu, a Polska z Portugalia rozstrzygać będą swe boje w Erewanie. I brakuje tylko Lubina w Lidze Mistrzów! Czas chyba skończyć już tę demokratyczną zabawę, słabeuszom podziękować i nie dawać promocji do następnej klasy - dopóki się nie poduczą. Może kogoś podniecał wczorajszy mecz z Azerbejdżanem - mnie średnio, bo trudno nie wygrać z chłopakami po metr pięćdziesiąt, o siwych często włosach. Ale Polacy mimo wszystko mi zaimponowali. Tym, że pokonali rywala nie tylko trzecim składem, ale nawet bez bramkarza. Paweł Zarzeczny