Najpierw liczył, że zagra, potem że Benitez wpuści go na końcowe kilka minut dla zebrania braw, jeszcze potem, że posadzi na ławce, pozwoli nasycić się atmosferą wielkiej areny. Nic z tego, Rafa posłał go na trybuny jak śmiecia, a działacze pozwolili mu jedynie przespacerować sie po murawie w przerwie. Wspaniale zachowali się, jak zwykle bywa, jedynie fani (z ogromnym napisem na cały stadion - THANKS)- oni nie pamiętać będą nigdy tych goli puszczanych między nogami, które zresztą zdarzały sie największym. Oni zapamiętają, tak jak my, tylko Dudek Dance i wygraną absolutnie przez niego Ligę Mistrzów, kiedy "Reds" przegrywali z rosso-neri, do przerwy, aż 0:3! No tak, ale to było dawno, a Benitezowi płacą za to, żeby myślał już o kolejnym finale, w najbliższą środę, no i żeby go wygrał. Ale czy trener nie popełnia błędu? Przecież w życiu bywa naprawdę różnie i czy w wielkim finale w Atenach Dudek znów nie okaże sie niezbędny? W decydującej chwili? Mocno ściskam kciuki, żeby tak właśnie się stało. Bo Polak nie zasłużył na tak szmatławe pożegnanie, tylko benefisowy mecz. Pomijam już fakt, ze dobrym angielskim zwyczajem było to, żeby żegnany zawodnik wziął całą pulę z biletów - jakiś milion albo dwa, w funtach szterlingach. Dziś o tym jakoś cicho... Te nadzwyczaj smutne obrazki z Liverpoolu pokazały, że w zawodowej piłce nie ma już miejsca na sentymenty. Szkoda, bo choć minęły dziesięciolecia pamiętam pożegnania Deyny, Lubańskiego, Laty, Bońka, Maradony - takie mecze, po których wszystkim kibicom płyną z oczu łzy, bo coś minęło i nie wróci nigdy więcej. Dudek stoi na rozdrożu. Ma 34 lata, powinien myśleć o końcu kariery, albo o karierze całkiem nowej. Niech wybiera co chce. Zanim to jednak nastąpi - warto by mógł pożegnać się ze swoimi kibicami. I taki mecz trzeba mu zorganizować. Nie chcą w Anglii? Zróbmy to w Polsce! Choćby po to, by na całe życie zapamiętać Dudek Dance. Paweł Zarzeczny