Pan Olejniczak z SLD, który odgrywa trudną rolę głosiciela haseł dziewiętnastowiecznych i do rzeczywistości nie przystających zupełnie, rzekł niedawno, że trzeba zwiększyć wpływy i poprawić "redystrybucję"... Hm, oznacza to grabienie bogatych (czyli ciężej pracujących), podnoszenie podatków (czyli zwiększanie bezrobocia i jeszcze większe strajki), oraz rozdawanie forsy jednym grupom zawodowym kosztem drugich, jeszcze słabszych (czyli nauczycielom, a nie kolejarzom czy listonoszom, też w końcu państwowym i też niezbędnym). Ja od zawsze wyrażam pogląd (jak zwykle nie przysparzający mi sympatii, lecz nie dbam o to zupełnie), że jeżeli jakiś zawód nie daje oczekiwanych dochodów, to należy go zmienić! A najlepiej nie kształcić się w tym kierunku wcale! Przecież każdy nauczyciel, wybierając tę profesję wiedział doskonale, że jest ona nisko opłacana, że dzieciaki są nieposłuszne (znacie to przekleństwo: obyś cudze dzieci uczył!). Ale też każdy wiedział, że minusy rekompensują plusy: mianowicie dwa miesiące wakacji latem i dwa tygodnie zimą, możliwość nieskończonego szantażowania rodziców i uczniów pałami i rozwinięcie do gigantycznych rozmiarów sektora studiów prywatnych (przyjmują tam już nawet bez matury) oraz korepetycji. Owszem, można się wzruszać faktem, że jakaś kobieta zarabia tysiąc złotych, ale podobną pensję ma również pani w sklepie. Tyle że nauczycielka ma w obowiązku bodaj 18 godzin tygodniowo, a sklepowa tyle to robi przez dwa dni (a w marketach to i w jeden). I na nic gaworzenie, że nauczycielstwo wymaga poważnych studiów (i medycyna podobno też) - wolny wybór i wolna wola! Jak ktoś lubi zakuwać - proszę bardzo, ja tam zawsze wolałem wagary. Zresztą, mój Boże - przestańmy się czarować - studia nauczycielskie są najłatwiejsze pod słońcem. Jakie widzę wyjście z sytuacji? Ano zwalnianie się z pracy, jak to już zapowiadają lekarze. Jeżeli zabraknie specjalistów (ale specjalistów, a nie leni na państwowych posadach), no to szkoły i szpitale zaczną ich szukać i lepiej płacić, jest to najoczywistsza rzecz pod słońcem. Ale - uwaga! Zamiast 18 godzin w tygodniu trzeba będzie pracować 36! A rodzice - zamiast się mądrzyć na wywiadówkach, będą musieli szkoły dofinansowywać składkami na fachowców (od angielskiego na przykład). Jeżeli rodzice zaczną bulić, no to nie pozwolą nauczycielom na korepetycyjne szaleństwo: dzieciaka należy uczyć na lekcjach, a nie po!!! Po lekcjach to dzieciak ma mieć wolne, żeby nie zwariował!!! I ma mieć lekcje odrobione, pod nadzorem nauczyciela w szkole, żeby miliony rodziców nie musiały się męczyć każdego dnia, zamieniając spokojne domostwa w obozy pracy przymusowej! O nie, dość już szkód narobili ludzie z dziennikami w rękach. Ale kto im to powie? No i czy oni zrozumieją głębię tego jakże prościutkiego, w godzinach strajku, hasełka: Nauczyciele do szkoły! Paweł Zarzeczny