Sporo ludzi dziwuje się, że na wojnie jest jak na wojnie - to znaczy ludzie do siebie strzelają, a potem - niektórzy z nich, Amerykanów już ponad 3 tysiące - nawiązują bliższy kontakt z zaświatami. Humanitarniej byłoby pewnie w ogóle do nikogo nie strzelać, a umierać w wieku podeszłym, choć zapewne też znienacka - w Polsce w szpitalu (tysiące), w Rosji w domu starców (wczoraj 63, najzwyklejszy pożar). Itp. itd. Zresztą młodzi w warunkach pokoju też padają jak muchy (poza Czarzastym i jego rodziną, oni padli tylko na podłogę). Otóż według analiz Marsjańskiego Centrum Obywatelskiego najbardziej niebezpiecznym miejscem na Ziemi (licząc trupy na liczbę mieszkańców) nie jest wcale Bagdad, lecz Wołomin. I zanosi się również na to - dodają wspomniani analitycy - że Polacy tego prowadzenia szybko nie oddadzą. Ale wróćmy do wojny irackiej - która przynosi wiele oczywistych korzyści. Fabryki produkują pełna parą, wojskowi awansują, a dyktatorzy wszelkiej maści coraz częściej robią w gacie (widok prezydenta i jego wice dyndających na sznurku bardzo jest pouczający, zresztą Izrael od lat prowadzi tę słuszną taktykę w walce z arabskimi terrorystami - najpierw strzelać, potem pytać). I wprawdzie USA, kolebka demokracji nie za bardzo pasują nam do roli światowego żandarma, ale to właśnie dzięki ich potędze i determinacji w dążeniu do celów (po trupach - jak najbardziej dosłownie rzecz biorąc), otóż dzięki temu właśnie możemy strugać takich chojraków w dyskusjach z Niemcami czy Rosją. Wreszcie czujemy się bezpiecznie i nie jest to slogan. Wie to każdy, kto pamięta odwieczne straszenie nas wejściem Armii Czerwonej. Można to wspominać żartobliwie (jak w piosence z Festiwalu Piosenki Prawdziwej, opisującej wtargnięcie mrówek na kocyk Tadeusza i Zosi - Tadeusz z Zosią do lasu pomyka, wzięli dwa wina i trochę wałówki, siedzą i patrzą: na skraju kocyka, czerwone stoją mrówki - wejdą, nie wejdą, wejdą, nie wejdą, wejdą...). Ale można też prawdziwie, a na okoliczność cytat z niedawno przypominanego przeze mnie Hłaski, wspominającego wizytę krasnoarmiejców w Częstochowie: 'Szli przez szereg nocy i dni, śpiewając jedną i tę samą pieśń: o bohaterze Czapajewie, który hulał po Uralu: nocami gwałcili, a wtedy ci, którzy trzymali za ręce szarpiącego się męża tej kobiety mówili do niego uspokajająco i ze zdziwieniem: - Ty czewo bezpakoisz sia? Razoczek żonku piereiebiom i dostateczno". No więc na wojnie, jak na wojnie jest. Nawet jak się ma do czynienia z sojusznikami. Amerykanie od zawsze boją się nagłego ataku - może w genach odziedziczyli lęk osadników przed Indianami, albo bandytami - stąd zresztą mit szeryfa, sprawiedliwego i szybkiego, uzasadniony historycznie i niegłupi wcale, który nie perswazją lecz siłą zaprowadza porządek. W wersji międzynarodowej podbudowane jest to od dziesięcioleci Teorią Domina - głosiła ona, że jeżeli w jednym kraju (a chodziło najpierw o Amerykę Łacińską i nieszczęsną Kubę) da się zatriumfować komunie, to po kolei - jak w ustawionych rządkiem kostkach domina właśnie - padną przed komuna kraje następne, i rzecz jasna należy temu zdecydowanie i wszelkimi środkami przeciwdziałać. Otóż dziś Ameryka i Wielka Brytania, kraje które wojny wygrywają ostatnio regularnie - zwalczają państwowy terroryzm pod każdą postacią i w każdym miejscy planety. A że używają przy tym własnego państwowego terroryzmu i ponoszą ofiary? Ano nie można zrobić jajecznicy nie rozbijając jaj. Paweł Zarzeczny