Spoko, u nas każdy minister jest na swoim miejscu poniekąd niezwykły, a generalnie całkowicie zbędny. No bo proszę - ministra rolnictwa już jakiś czas nie ma, a zboże rośnie że hej! No i tak samo dzieje się w sporcie, bo minister jest w tej branży zupełnie niepotrzebny. Taka Ameryka nie ma ministerstwa sportu wcale, za to ma fenomenalne wyniki! Bo jak wiadomo urzędy tylko przeszkadzają, dzielą cudze pieniądze połowę grabiąc na własne istnienie, a do tego zupełnie nie można na nich polegać - nawet w tak prostych sprawach jak odrolnienie kawałka wiejskiej łąki. Niezwykłym kandydatem na ministra sportu okazuje się pani Jakubiak z kancelarii prezydenta, o której jeden z tygodników napisał trzy niesamowite rzeczy. 1. Nosi stanik. 2. Nie zna się na sporcie. 3. Potrafi ugotować obiad. Przyznacie Państwo, że są to kwalifikacje do służby państwowej nadzwyczajne. Pewnie dlatego premier napomknął w rocznicę urzędowania, że właśnie na kwalifikacje stawia (no to ja też stawiam - oczy w słup!). I że minister sportu zbuduje nam stadiony na Euro. Hm, jeżeli jeszcze nie zidiociałem doszczętnie, to po pierwsze budują wszelkie budowle panowie budowlańcy, a po wtóre - po rychłych wyborach ministrować będzie całkiem kto inny, z innej parafii, choć zapewne o kwalifikacjach zbliżonych. Więc może lepiej żeby pani Elżbieta została jednak przy tych garnkach? Paweł Zarzeczny