Telewizor oczywiście miałem już wcześniej, ale lichy, no i bez dostępu do pilota. Więc postanowiłem kupić drugi, z drugim dekoderem, żeby się wybić na niezależność. No i nie jest to wcale prosta sprawa. Po pierwsze - trwa jakaś wyniszczająca walka na rynku, która powoduje, ze odbiorniki tanieją z dnia na dzień. Czyli coś warte dziś pięć tysięcy jutro może kosztować cztery - silna to pokusa, aby zaczekać z zakupami do przyszłego roku. Kiedy dawać będą za złotówkę, jak telefony. Po drugie - trwa spór co lepsze. Plazma niby tańsza, ale krótkotrwała, bo jakiś gaz się ulatnia. LCD ponoć lepsze, ale obraz jak po zażyciu LSD. Więc znów problem. Po trzecie - wszędzie obiecują ci raty, co czyni z zakupu telewizora rzecz tak błahą, jak zwykła spożywka. No, ale kiedy poszedłem do swego sklepu z zaświadczeniem o zarobkach - okazało się, że chociaż zarabiam więcej niż premier, to staż pracy mam za krótki, a po paru dodatkowych pytaniach okazało się jeszcze, że nie przepuścił mnie komputer. Dupa blada. Po czwarte - telewizor chciałem nowoczesny. Z HD, co oznacza ponoć, że jak leci mecz piłkarski to na trybunach można rozpoznać twarze kibiców (u nas to jeszcze łatwiejsze, bo tłok na trybunach jak na plaży zimą, mniej więcej). No, ale okazuje się, że jest takie HD, na którym te twarze jednak rozmazane są jak bez HD, no i jest HD Full, na którym coś tam się czasem klaruje. W sklepie jednak tego nie sprawdzisz - puszczają bowiem tylko filmiki promocyjne, na których świat przypomina raj ulepszony. I od tego analizowania HD dostałem natychmiast ADHD - jest to niestety stan nadpobudliwości emocjonalnej i ruchowej (Attention Deficit Hyperactivity Disorder, częsty u kobiet, czy to nie dawny PMS, Premenstrual Syndrome?), po której klienta wyprowadzają ze sklepu. Bez telewizora. A na oczywiste pytanie, czy jednak pragną coś sprzedać, dostaje się ze szpica. I dlatego chyba tych telewizorów pełne półki wszędzie. Wróciłem do domu. Zajrzałem do INTERIA.PL, gdzie bliżej mi nieznana pani Gawryluk obwieściła, że odczyta z kartki wiadomości w dzienniku TVP, jak nowy prezes da jej pełną niezależność, no i zatrudni koleżankę (mój kolega, mąż wybitnie przebojowej rudawej spikerki mawiał jej czasem w chwilach złości: zapowiadanie w telewizji to tylko oczko wyżej, niż zapowiadanie na dworcu - pani Gawryluk dedykuję dzisiaj te słowa). A potem wyczytałem, że mamy właśnie nowego prezesa, pana Urbańskiego. Wiadomo: nie będzie zatem niezależności, tylko będą telefony (koledzy z "Wyborczej" tak opisali mi kiedyś rozmowę Michnika z Kwaśniewskim: "Czerwona Świnia? Tutaj Różowa Hiena!" - pewnie to żart, ale zgaduję, że tak to się mniej więcej odbywa za każdej ekipy, czyli dobre a nawet poufałe kontakty podstawą sukcesu. Pan Urbański notabene spodobał mi się natychmiast stwierdzeniem: tyle misji ile oglądalności. Jest więc nadzieja, że nie będzie misji wcale. No bo nie będzie oglądalności. A w związku z tym moje porażki z kupowaniem telewizora uznaję za naprawdę duperelne. Paweł Zarzeczny