Wielu z państwa chyba pamięta: były minister sportu Jacek Dębski wieczerzał z przyjaciółmi, gdy w pewnym momencie "Inka" poprosiła go o wyjście na spacer. Minister wyszedł, a tam, pod ciemną latarnią, czekający już "cyngiel" strzelił w ministerialną głowę łysą jak kolano. Zleceniodawcą miał być "Baranina". I "cyngiel", i "Baranina" powiesili się następnie w aresztach śledczych. A "Inka" przesiedziała 6 lat, a teraz dostała 8. Zapewne jest w tym jakaś logika - żeby jednak można było od razu ją wypuścić. Ta niby zwykła kryminalna sprawa jest jednak wciąż ciekawa. Z dwóch powodów. Po pierwsze: "Inka" od razu poszła na współpracę z policją i wsypała wszystkich znanych sobie gangsterów, bo obiecano jej łagodne potraktowanie. Wszystkich wsypała, a łaski nie doczekała, co w wielu bandyckich dzielnicach utrwaliło jedynie przekonanie, że robienie za konfidenta nie kalkuluje się i lepiej iść w zaparte. Jest to zła wiadomość dla wszystkich śledczych, choć oczywiście można się pocieszać, iż sprawiedliwości stało się zadość, a za darmo "Inka" wyroku nie dostała. Po wtóre jednak: najdziwniejsze jest to, iż sąd znalazł jedynie drugorzędne motywy tego morderstwa, jakieś niesnaski w gangu i nierozliczenie paruset tysięcy dolarów. Gdyby za takie drobnostki zabijano ministrów, zapewne upadłby niejeden w świecie rząd. Moim zdaniem motyw był poważniejszy. I nie finansowy, a finansowo-polityczny. I mord również polityczny jak najbardziej. Znałem Dębskiego dobrze, bo urokliwy był to kompan (znałem zresztą całe towarzystwo, które zebrało się tak zwanej "feralnej nocy"). Kiedy był ministrem działał na rzecz oczyszczenia piłki z korupcji (w cudzym wykonaniu rzecz jasna), a wymyślił nawet żeby zorganizować w Polsce Euro 2008 (jak twierdził szans i tak żadnych nie ma, ale Państwo da trochę więcej kasy na sport i podreperuje żywot jego ukochanego ŁKS). Ale to było jedynie życie jawne Dębskiego, gdy było też niejawne. Chwalił się on bowiem, po spożyciu większych ilości (czyli codziennie), że wśród polityków różnej maści cieszy się takim zaufaniem, że on to właśnie rozdziela pośród klubów poselskich "kanapki" - tak nazywał łapówki grubsze, które trafiały do Sejmu a-konto pożądanych przez biznes ustaw. Piszę "chwalił się", bo nikt tego już nie sprawdzi. Ale kiedy tak słuchałem czasem tego gawędziarstwa to od razu myślałem, że za tak długi język - jeżeli jest to prawda - ktoś prędzej czy później go zabije. Okazało się, że prędzej. A Dębski pozabierał swe tajemnice do grobu. W takim kontekście spraw - "Inka" to prędzej call girl, niż morderczyni, a "cyngiel" - jedynie przypadkowy, ślepy miecz. "Baranina", którego oficjalnie pochowano, żyje ponoć pod zmienioną tożsamością w Ameryce Południowej, bo samobójstwo jego ukartowały austriackie tajne służby, których był pracownikiem. A kolega mój, który cały ten kryminał wykrył (bo zapamiętał numer telefonu, który "Inka" owej feralnej nocy parokrotnie wykręcała), od tego czasu mocno posiwiał zyskując pseudo "Siwy". I też o sprawie chce zapomnieć. Jeżeli miałbym to jakoś skomentować - tak właśnie wygląda zamiatanie pod dywan. Paweł Zarzeczny