A piłkarze może nawet byliby też mistrzami świata, jeśli tylko nauczyliby się grać w piłkę... Tak, polski kibic zawsze znajdzie jakąś pociechę, bo przecież nie można się wciąż frasować, a nasi i tak są albo będą najlepsi... Problem w tym, że nasi często może i są najlepsi, ale zarazem i najgłupsi, o czym dowodzi dzień dzisiejszy. Zawsze i tradycyjnie od lat, na tydzień przed ligą odbywała się dla naszych ligowców gala Canal+, którą nawet od czasu do czasu udało mi się prowadzić z tak zwanej "loży szyderców" (raz albo i dwa nawet z Witem Ż., takim łysym, ostatnio bez nazwiska). Francuska stacja wydawała ciężkie miliony, by nasze futbolowe środowisko i jego gwiazdeczki docenić i pogłaskać, że nie wspomnę już co o takich dobrych chęciach mówi się w młodzieżowym slangu. W tym roku gali jednak nie ma. Ktoś przejrzał na oczy. Bo farsę ze swojego święta uczynili sami futboliści. Ci z GKS Katowice, którzy hurtem oddawali głosy na sędziów, którzy dyktowali im karne. Ci z Lecha, Amiki i Groclinu, którzy w konkursie na najlepszego dziennikarza wytypowali speca od żużla i z debilną radością przyglądali się jak dostaje on nominację do ekstraklasy komentatorów piłki nożnej. Ci z wielu innych klubów, głosujący na swych prezesów, co dawali szmal na kupowanie trofeów i meczów na tuziny. Wreszcie ci wszyscy, którzy całe te wybory mieli zwyczajnie w dupie, zwalając wypełnianie szczegółowych ankiet kierownikom drużyn, jeżeli i im się akurat nie trafiły pilniejsze obowiązki. Tak, obserwując Oscary trochę od środka widziałem, że sam zamysł (zdaje się Bońka, i on miewa czasem chwile olśnienia) przerasta poczucie odpowiedzialności i poziom inteligencji wielu zawodników. Ale - jak mawiał niegdyś pewien mądry trener Gutowski - czy my od nich za dużo nie wymagamy? Oscarów nie ma, zatem mniej ważne już kto powygrywa poszczególne kategorie - zawodnicy sami, ze swoimi prezesami i sędziami zrobili z tego imprezę konspiracyjną. Dodajmy do tego Puchar Ekstraklasy, który również toczony jest bez kibiców i mediów czyli konspiracyjnie, a widać, że polski futbol zszedł do podziemia. Jak go stamtąd wydobyć? Czy da się w ogóle to zrobić? Ja nie wątpię, bo u mnie też, jak u każdego kibica, nadzieja umiera na końcu. Bo polski sport jest jak taka ruska zabawka "wańka wstańka". Dostaje w łeb, pada, po czym wiedziony tajemniczą siłą natychmiast wraca do walki. No i z taką nadzieja czekam na ligę, na wszelakie skarby kibica, na transmisje. Typować szans nie ma sensu, ale powtórzę, że będę kibicował drużynom z kibicami i nawet bez piłkarzy, a nie ekipom z piłkarzami, ale bez kibiców. Bo kibic jest najważniejszy. A piłkarze - wciąż jak dzieci. Tylko wódka i dziewczyny w głowie... Paweł Zarzeczny