No, ale posłuchałem tych kilku przemówień i wiem jedno - PO zorganizowało się jak chińskie albo radzieckie biuro polityczne, gdzie od niedawna o znaczeniu nie czyny znaczą lub wyborcze poparcie, ale kolejność przemawiania, miejsce za prezydialnym stołem lub częstotliwość występowania w mediach. I na okrągło: mowa - trawa. Znacznie przyjemniejsza okazała się wieczorna wizyta w ogrodach Królikarni. To takie miejsce, gdzie kiedyś jako dziecko szukałem tajnych podziemnych korytarzy ze skarbami (nie znalazłem), zaś na górze tworzył wszechstronnie nieutalentowany rzeźbiarz, Dunikowski Ksawery (ze względu na to dziwaczne imię ma on w Warszawie i okolicach aż dwie ulice - bo jedna pisana jest przez X., o tyle zaskakujące te hołdy, że żadnej przyzwoitej rzeźby on nie wyrzeźbił). No więc długo ta Królikarnia nie sprawdzała się w żadnej roli, a wczoraj - proszę! Orange Ekstraklasa nagradzała w niej najlepszych piłkarzy polskiej pierwszej dywizji. I to nagradzała nie pucharkami z blachy, a czekami na całkiem pokaźne kwoty. A ponieważ wzmiankowani piłkarze siedzieli całymi drużynami na widowni - natychmiast w ruch poszły kalkulatory, żeby jak najszybciej jak to możliwe, czyli przed wakacjami tą spadającą z nieba gotowizną się podzielić. Te wakacje są zresztą pewnym kłopotem - mianowicie nikomu nie chce się już grać o Puchar Ekstraklasy, zaplanowany w tygodniu. W Królikarni trenerzy dogadali się jednak, że wystawią rezerwowe składy - w końcu asom, po rozegraniu kilkunastu meczów odpoczynek się należy. Niektórzy maja zresztą tak skonstruowane kontrakty, że odpoczywać mogą całe życie. Skandali żadnych nie było, może taki tylko że Muniek śpiewał do pustej widowni (a to dlatego zapewne, że catering stał na niebotycznie wyższym poziomie). Miska plus napitki godziły ludzi, którzy do wczoraj byli zaprzysięgłymi wrogami i nawet ze dwa razy uśmiechnął się Orest Lenczyk. A brylował Czesio Michniewicz, który z dumą podkreślił, że ma nie tylko Puchar, Superpuchar i mistrzostwo, ale... dopiero 37 lat! I w przypływie szczęścia dał mi nawet swój wielki, złoty medal za tytuł. Niestety, nie zdążyłem się nim jeszcze pochwalić nawet przed najbliższą rodziną, jak zawiał jakiś chłodniejszy wiaterek, Czesława ocucił, no i medal mi odebrano. Fajna ta nasza liga, jak ludzie przestają zgrzytać zębami, a zawodnicy w eleganckich strojach (Lubin kupował je kilka godzin przed galą, jakie to szczęście że jeszcze nie wygoniono handlarzy ze Stadionu!), a więc zawodnicy rozmawiają niekoniecznie o tym kto komu spuści łomot. Zatem czekam już na podobną galę za rok i tylko nieśmiało marzę - oby z ciut lepszymi piłkarzami. Ba, ale chyba każdy by tak chciał! Paweł Zarzeczny