Czytelnik gazet mógłby przypuszczać, że każdy bokser jeździ rolls-royce'm, do tego z barkiem i złotymi klamkami. No bo skoro za jedną walkę bierze po milion dolarów, no to tych milionów każdy powinien mieć po trzydzieści. Niestety tak nie jest. Znam wszystkich zawodowych bokserów z Polski - są oni, przy mnie nawet, biedakami. Gołotę znam niemal od dziecka. Dorastał w Legii, gdzie - los tak chciał - dowodziłem kompanią sportową, a on był największym pięściarskim talentem. Jako jedyny nie pękał przed Kubańczykami. Lepiej od niego bił się Petrich (i on też reprezentował Legię w lidze), ale ten startował tylko do słabszych od siebie. Dziś jest szatniarzem w porządnych lokalach. Gołota miał natomiast coś takiego, co mieć musieli chyba "kamikadze" - startował nawet do misji straceńczych. Musiał mieć w sobie jakiś warszawski charakter ten chłopak z Koszykowej, wychowany przecież nie tylko w ciasnej salce bokserskiej Legii. Wedle powtarzanych w klubie legend rządził Dworcem Centralnym, a i błyskawicznie zjednał sobie cały "Pruszków" - bossowie już poginęli (z "Pershingiem" na czele - niedawno rozmawiałem z jego kierowcą, strzelali do nich co parę tygodni, takie były czasy), a on nie tylko nie bał się zginąć, ale szukał nowych wyzwań. W modnym w stolicy w latach 80. klubie "Park" stoczył walkę z kilkunastoma bandytami. Skatowali go, ale pięciu posłał do szpitala. Był cholernie mocny. Rozrabiał jak mógł i gdzie tylko się dało. Jak go skasowali w Polsce, dał nogę do Ameryki i był tam kierowcą ciężarówki. Jak chciał wrócić - od Kwaśniewskiego dostał "list żelazny", kosztowało go to 100 tysięcy dolarów, które wpłacił (albo ktoś za niego) na jedną z rozlicznych i mocno podejrzanych fundacji. No i zrobił prawdziwy numer, gdy wystartował do bójki z najlepszymi ludźmi wagi ciężkiej w świecie, zwłaszcza z Tysonem i Lewisem. Gdy stoczył najładniejszy pojedynek jaki w życiu widziałem - drugi z Riddickiem Bowe. Gdy lał Murzynów seriami, ale - że z dalekiego pochodził kraju - przekręcali go sędziowie w walkach, na pewno z Ruizem i wcześniej z Byrdem. Te walki z czempionami, z najlepiej bijącymi się ludźmi świata muszą zaimponować każdemu. Każdemu, kto lęka się zwykłej sprzeczki w autobusie, na dyskotece, w szkole. Lęka się, bo może trafić na silniejszego. Otóż Gołota właśnie silniejszych szukał! I wychodził do ringu ze świadomością klęski - ale nie pękał. I dlatego jest jednym z najbardziej znanych w świecie Polaków. Dziś Gołota walczy już tylko o chleb, ma niemal cztery dychy na karku i rodzinę na utrzymaniu. Wygra czy przegra - już obojętne. Będzie i tak żył z olimpijskiej renty, wystarczy. A my po latach zwrócimy dopiero uwagę, że był wyjątkowy. I przestaniemy się z niego śmiać. Paweł Zarzeczny