Jakoś tak wczoraj cały dzień wałkowano co ze stadionem w Warszawie. Hanka, która rządzi miastem, podpisać kwitów nie chciała, no bo z jakiej okazji ma budować, skoro to nie jej teren, no i przede wszystkim za co. Ochoczo podpisał się za to minister Lipiec, choć też ma puste kieszenie, w myśl znanej u nas od wieków zasady - daję, bo nie moje! Obiecać można wszystko przecież: autostrady, niższe podatki, wyższe zarobki, mniej przestępstw, tańsze państwo, no to taki stadion za 800 mln (na razie) to pryszcz. Tyle że to nie pryszcz, a raczej wrzód na dupie. Nie wiem kto wymyślił Euro na Stadionie X-lecia, który po pierwsze wciąż okupują Wietnamczycy, a po drugie - jak sama nazwa wskazuje - budowany był lat 10! No to na 2012 już się nie zdąży, proste. Czy martwić się z tego powodu? Wcale. Kielce, Kraków i Chorzów nie dość że nie gorsze, to stadiony już mają. Zresztą, jak sięgam pamięcią, nie każda wielka impreza musi odbywać się akurat w jakiejś stolicy - weźmy takie igrzyska olimpijskie: Atlanta, Sydney, Los Angeles, Nagano, Turyn, Albertville i dopiszcie sobie ile chcecie jeszcze... Dosyć tej nibystołeczności, gdzie na walce warszawiaka Włodarczyka o mistrzostwo świata jest tysiąc osób, a na Legii zdobywającej tytuł siedem tysięcy, zresztą demolujących później własne miasto... To jest stolica, która sportu nie lubi. To jest się w ogóle o co spierać? Ale już pal licho ten stadion. Polacy lekko się ostatnio zagrzali, że dostaną Euro, bo we Włoszech kibic zabił policjanta i u konkurenta zrobiła się nielicha afera. No, byłby to jakiś argument, tyle że we wspomnianej Italii chuligan zabił stróża porządku nieumyślnie, i został już złapany. Natomiast w Polsce zastrzelono komendanta głównego policji, umyślnie jak najbardziej i do dziś nie zatrzymano nikogo! I ministra sportu zabito zresztą również, a o mały włos trafionoby i premiera pod śmigło. Gdzie zatem bardziej jest niebezpiecznie odpowiadać nie muszę. Ja się na Euro nie grzeję, bo kontynent mamy mały i niemal wszędzie bliżej nam będzie dojechać, niż na Ukrainę daleką! (zresztą nienawidzą nas tam, za tę parusetletnią okupację, nie dziwota!). Po wtóre imprezy wyjazdowe polskim fanom znacznie bardziej się udają - wyrusza kibic na poziomie, patriota, fanatyk spragniony futbolowego święta, często ze szczęśliwymi dzieciakami, a nie małoletnia hołota, która szuka tylko zaczepki i którą znamy z każdego miasta. No i jeszcze jedna nie za ciekawa sprawa: mianowicie działacze kombinują, żeby na następne Euro dopuścić nie 16, a 24 drużyny. No to w takim razie awansujemy bez trudu i bez organizacji. Jak mawia się we wojsku: szkoda czasu i atłasu. Paweł Zarzeczny