Kwoty transferu nie podam, z obawy, że mogłoby to na przykład zachwiać giełdą w Tokio. Ale do codziennej lektury "Dziennika" zachęcam serdecznie i to nie tylko stron sportowych. No, a teraz już z kopyta do spraw mniej ważnych i mniej aktualnych, mianowicie sobotniej kolejki ligowej. Co mnie zaskoczyło? Ano to, iż Australijczyk Jacob Burns najwyraźniej wymiótł ze składu Wisły Argentyńczyka Mauro Cantoro. Rzecz niebywała, bo Mauro niedawno jeszcze chciano naturalizować, żeby wzmocnił naszych na mundialu. To może - idąc tym tropem - rach ciach spolonizujmy tego Kangura? Tym bardziej, że nasza pomoc ostatnio istnieje głównie na papierze, podobnie zresztą jak nowa koalicja. Znów jednak dał o sobie znać Marcin Burkhardt, kolejny raz wygrywając mecz Legii (zresztą znów kapitalnym strzałem), zdecydowanemu liderowi na 5 kolejek przed finiszem. I rodzi się pytanie - czy to aby na pewno zawodnik nie pasujący do reprezentacji, choćby na ławkę? Choćby na zastępstwo dla chorowitych lub patałasząco niegrających asów? Szymkowiak, Kosowski et consortes to ponoć jakieś ważne dla nas ogniwa. Hm, gdyby te kadrę prowadziła Kazimiera Szczuka powiedziałaby zapewne: Mirosławie (sepleniąc "r"), Kamilu (nie sepleniąc), jesteście najsłabszym ogniwem. Musimy się z wami rozstać! Paweł Janas ma jednak łagodne serce (z wyjątkiem miłości do zwierząt), a także krótki wzrok. Nie bardzo rozumiem, dlaczego z najlepszej polskiej drużyny nie ma w kadrze ani jednego zawodnika. Czy można sobie wyobrazić zespół Niemiec bez nikogo z Bayernu, Anglii bez Chelsea, a Hiszpanii bez Barcelony? No nie za bardzo. Tymczasem u nas musi być zawsze inaczej. Janas powiedział właśnie ("Dziennikowi"), że jak jakiegoś zawodnika się w Polsce lansuje, to on go automatycznie skreśla. Wynika z tego, drogi Pawle, że w takim razie kadrę ustalają ci, hm, dziennikarze, tyle że tak jakoś na odwrót (moja Reguła Odwrotności święci kolejny triumf). Janas nie chce przyznać się do sporej pomyłki, a nawet pomyłek dwóch, które był popełnił. Otóż pół roku temu tego samego Burkhardta wyrzucono z Amiki, do tego w atmosferze skandaliku. Wpisano mu też niską kwotę odstępnego. O wszystkim tym musiał zadecydować wiceprezes sportowy Amiki pan Janas i jest to całkiem nieprzypadkowa zbieżność nazwisk z selekcjonerem. Czyżby zatem pozostała w nim niechęć do zawodnika, który wiosną, tuż przed mundialem, nie ma w lidze równych sobie? A może nie ma sensu go powoływać, skoro zarabiać będzie na tym już nie Amika, a Legia? I kto tu w ogóle kogo powinien lansować? Dziennikarze piłkarza, czy piłkarz polską reprezentację? Oczywiście znajdą się tacy, co powiedzą, że Burkhardt jest cienki no i pije za dużo piwa. Ba, nie święci garnki lepią! W piłce wiadomo to od czasu dwóch słynnych i zabawnych powiedzonek. Górskiego: Lepszy pijany Gorgoń niż trzeźwy Bulzacki, oraz Wójcika: Jeszcze lepszy jest Kowal, nawet prosto z baru... Ponieważ jestem zapalonym fanem reprezentacji, nie zamierzam oglądać tylko trzech meczów na mundialu. Zachęcam zatem selekcjonera do przyjrzenie się duetowi Bur-Bur (Burns, Burkhardt), zamiast opowiadania tekstów o skreślaniu. Bo tak postępują głownie dzieci, co obrazuje inne znane powiedzonko - na złość babci odmrożę sobie uszy.(nota bene Wronki miały kiedyś nawet i "Babcię" - takie pseudo nosił tam trener Grzegorz Lato, który wciąż babcię swą z uwielbieniem wspominał). A już na koniec tych nudów żarcik o skreślaniu właśnie. I o braku z powodu tego skreślania jakiegokolwiek pożytku. Budzi się lew, maszeruje przez las i na głos ustala menu: - Na śniadanie zjem sobie zajączka... Na to słychać głos z krzaków: - Nie zjesz mnie, jestem dla ciebie za szybki! Lew (lekko tylko skonsternowany): - Nie? No to ja ciebie skreślam.