Przyjmijmy jednak, iż jest prawdziwa, a to oznacza powstanie całkiem nowej naszej specjalności. Przypomnę tylko, że od lat trwają poszukiwania czegokolwiek czym moglibyśmy się szczycić jako naród. Oscypkiem? Niesmaczne. Warszawą? Zakorkowana. Wódką? Niezdrowa. Jest coś wreszcie jednak, co nam się sprawdza. Mianowicie jesteśmy nielichą kuźnią rezerwowych bramkarzy. Niech i ten Dudek w Realu, a dalej Kuszczak w Man United, Fabiański w Arsenalu, no i Kowalewski w Spartaku Moskwa. Można u nas nawet zapowiadać się na "pierwszego", jak Białkowski w Southampton, ale kiedy jego menago już czekał na telefony z Premiership - Biały wylądował oczywiście na ławie, w decydującym meczu sezonu. I taki też będzie los - w wypadku kolejnego z ewentualnych transferów - Mielcarza w Panathinaikosie, czy jak ten klub tam się nazywa... Grzanie ławy jest oczywiście przyjemne (minus czyraki na tyłku), bo wprawdzie pensji i premii połowa, ale obowiązki tak naprawdę żadne, a nawet jak już się wyjdzie na plac - wolno nawalić. W końcu nie było się długo w grze i wyszło się z wprawy. Towarzyszą wprawdzie rezerwistom cierpienia natury moralnej, bo zamiast piłek podaje się kolegom co najwyżej bidony z wodą, ale i z pozycji rezerwowego można zostać bohaterem ekipy, jak wspomniany Dudek w Stambule w Lidze Mistrzów, albo tenże Dudek zakuty w kajdanki po bohaterskiej walce z policją hiszpańską. Tak, ławka nikogo nie przekreśla, a zawsze też jest to dobre miejsce do zapowiedzi (jak Kuszczaka właśnie): Będę numerem jeden! (a ja będę kosmonautą!). Jest też jednak i inny powód do dumy. Bo ławka ławce nierówna. Lepsza w Realu niż w Liverpoolu, w MU niż w Hercie, a w Arsenalu niż w Legii. Pytanie tylko po co Zachodowi taki niepewny, a dość kosztowny biznes z Polakami? Odpowiedź jest oczywista. Jedni lubią używane auta, a inni - używanych bramkarzy. Bo w przyrodzie nic nie ginie. Poza naszymi portfelami oczywiście. Paweł Zarzeczny