Ale, niesłusznie kompletnie, dodaje że winien być też poliglotą. Bzdura kompletna. Jak wiadomo Polacy lubią przypodobywać się obcym, zwłaszcza silniejszym. Dlatego kolejne pokolenia wkuwały u nas łacinę, francuski, niemiecki, potem rosyjski, no a teraz angielski (gdy narody mniejsze od nas, a sąsiednie, silnie i samorzutnie się polonizowały - choćby Litwini). Tymczasem w świecie nie ma wcale takiej tendencji, by przesadnie cenić mowę Szekspira - wystarczy przejechać się do Francji na przykład. A i w Kalifornii większość ludzi sprawniej posługuje się hiszpańskim, poza tym Austriakiem mięśniakiem w roli gubernatora. A i w świecie finansów języki są przeróżne - tak Bóg był je łaskaw poplątać (pamiętacie finałową scenę z "Misia" w londyńskim banku???). Nie jestem aż tak głupi, aby chcieć szefa NBP głąba i wroga języków obcych (choć nic mnie nie zdziwi), ale nie o angielski w tej firmie przecież chodzi. Chodzi o pilnowanie wspólnej kasy, a czasem dobre cynki dla znajomych polityków: na znajomości wahań kursów czy stóp procentowych zawsze można było zarabiać miliardy nie wstając zza biurka (to dlatego SB zamiast zwalczać - chroniła cinkciarzy, bo zapewniali jej płynność gotówki i wymienialność złotówki, jak bank!). Generalnie idzie też o to, żeby szef NBP był kutwą. Tu Balcerowicz był świetny, widać było na przykład, że nie wydaje całej forsy na ciuchy. No i następca powinien być z tej samej gliny. Ten angielski przeszkadza mi dlatego, że nie lubię się przesadnie płaszczyć. Niech się inni uczą polskiego (jak choćby wielu cudzoziemców przyjeżdżających na dłuższe kontrakty do Polski). Jest dla mnie oczywiste, że Ameryka dopiero wtedy zacznie traktować nas poważnie, kiedy zrobi się kilkaset antyamerykańskich demonstracji (także w Nowym Jorku i Chicago), palenie flag i obrzucanie jajami... Ale nie, my zawsze na kolankach i z wyciągniętą rączką... Nie możemy wciąż dziękować komuś za to, że za najniższe stawki pozwala nam malować swój kraj stojąc na drabinie, a w czasie wolnym spać we czterech w jednym łóżku. Tak jak czas przestać kłaniać się Anglii, że pozwala nam sprzątać Londyn i przewijać staruszki. To jest kwestia dumy i kwestia tego, czy uważamy się za ludzi, czy niestety podludzi. Takich dobrych służących, a do tego białych. I na wyścigi uczących się angielskiego. Jest taka znana anegdota, która podtrzymuje mnie na duchu. Że ten angielski niekoniecznie OK i yes, yes, yes... Oto Himilsbach dostaje rolę w zagranicznym filmie, musi tylko nauczyć się angielskiego. Myśli, myśli, i mówi: "No tak. Ja się wykuję, a oni w końcu pewnie i tak się rozmyślą. No i ja zostanę z tym całym angielskim jak chuj!". No więc zamiast dobrego angielskiego wolę dobrą złotówkę, skoro już ten Balcerowicz musi odejść. Szkoda, bo przecież ten to facet udowodnił, że dziesięciodolarówka i dziesięciozłotówka dokładnie z takiego samego są papieru. Szkoda jednak, że nie zauważył, że polski jest tak samo dobry jak angielski. A w polskim banku - nawet lepszy. Paweł Zarzeczny