Zastanawiałem się, czy mieliśmy kiedyś w Polsce kogoś takiego jak on. Równie niezniszczalnego. Niezawodnego. Na pewno Irena Szewińska, która wygrywała i przed, i po urodzeniu dziecka, i jako młódka i jako dystyngowana pani. Na pewno Robert Korzeniowski, którego nie zniechęciła ani choroba w dzieciństwie, ani seria dyskwalifikacji z olimpijską włącznie. Na pewno Kazimierz Górski, który też zwyciężał latami, z całym światem. Ale gdy tak porównuję tych największych polskich czempionów - jedno ich różni od Małysza. I jednego wyraźnie Adamowi brakuje: olimpijskiego złota. Tego lauru najcenniejszego z najcenniejszych, z którym żaden Puchar Świata równać się nie może (zresztą znawcy narciarstwa wiedzą, że w tej branży akurat pucharów i wielokrotnych mistrzów są tuziny, to fakt). No i zobaczmy jaki pech trafia naszego mistrza - na igrzyskach zawsze ktoś wyskoczy mu zza pleców, wyskoczy i przeskoczy. Tak było w Salt Lake City, w Turynie, a i wcześniej. Zatem pytanie - czy Adam jest w stanie utrzymać tę kapitalną dyspozycję jeszcze trzy lata, do następnych igrzysk? Czy uwieńczy niebywałą karierę złotem? Czy jest to w ogóle możliwe? Rozum podpowiada, że absolutnie tak. Bo dla Małysza nie ma rzeczy niemożliwych. Paweł Zarzeczny