"Gilotyna" była wieloletnim dodatkiem do "Super Expressu", a chlastała niczym Oleksym, to znaczy jak brzytwą. Wszelako konterfekt byłego premiera z tym debilnym podpisem mocno mnie zaskoczył, zatem zapytałem swego szefa (bo pisywałem tam humoreski jako Paolo River), czy przypadkiem jednak lekko nie przegiął... Towarzysz Wasiukiewicz odparł: "Może i przegiąłem. Ale czy widziałeś wybitnego polityka, który podaje do sądu tygodnik satyryczny?". No więc czasy się zmieniły, Józef O. wybitnym już nie jest, a "Gilotyna" jawi się raczej jako tygodnik wizjonerski - trwa bowiem właśnie debata na temat stanu umysłu Józefa O. (zwanego też: O. Boże!), a najłagodniejszym określeniem (copyright Aleksander Kwaśniewski) jest kretyn. Ja mam jak zwykle zdanie inne. Józef - jak każdy Polak - mocny w gębie jest tylko gdy trzeba pogadać o nieobecnych. Wszelako rozpętał on interesującą dyskusję o lewicy - czy ma ona przyszłość. Oczywiście, że ma, bo Polak (przepraszam, że jak zwykle generalizuję, ale czasu i miejsca brak na niuanse), zatem Polak kupi każdy bajer. Nawet te głupstwa pana Olejniczaka, co to zamiast ładnie przeprosić (ja swoje ofiary przepraszam na okrągło) - jest jak ten gość przyłapany na gorącym uczynku, co to uciekając drze się wniebogłosy: łapać złodzieja! (albo jak żona przyłapana przez małżonka in flagranti: Zenek! Ty tutaj? To z kim ja leżę w łóżku???). No więc Olejniczak uderzył w wysokie tony, że tylko SLD troszczy się o Polskę i o staruszków, nauczycieli i takie tam! (śmiech na sali, towarzyszu mój). W jeszcze bardziej podniosły nastrój uderzył Kwaśniewski - że obecne rządy to podsłuchy i inwigilacja! Chyba nikt jeszcze tego nie przypomniał, ale to właśnie ta formacja, lewicowa, inwigilowała nawet zwykłego elektryka puszczając w "Dzienniku" (tyle że telewizyjnym) nagraną ukradkiem rozmowę Wałęsy z bratem - tyle że nie obrażał on w niej Polski, tylko papieża, tez używał słów wulgarnych i też się wyparł! Więc nauczyciele i wynalazcy podsłuchów są na lewicy (zresztą pomawiany o wszystkie grzechy PiS poniekąd też jest lewicą, tyle że narodową i chrześcijańską, gdy SLD, ten związek zawodowy wszystkich funkcjonariuszy) - jest lewicą internacjonalistyczną i laicką. Lewica ma mały problem. Mały, bo trzeba tylko ugłaskać Oleksego (żeby naprawdę nie zaczął śpiewać, przecież on ma ich wszystkich w garści, a może być zdesperowany), a ludziom dać szybko jakiś temat zastępczy i nośny. Na przykład powrót Kwaśniewskiego do polityki. No, ja się zastanawiam, czy ktoś tak biedny jak on nadaje się do rządzenia! Ktoś, kto wedle własnych oświadczeń przez dziesięć lat prezydentury i z żoną w agencji ubezpieczeniowej i nieruchomości, z życiem na koszt państwa (i Państwa) generalnie, no i przy wykładach w Ameryce zarobił tylko na jakieś mieszkanie i działkę, a i to zaciągając kredyt! O nas zadba, jak o siebie nie zadbał? Więcej mnie zresztą spraw rozczula: że na przykład wraca on do polityki. A gdzie ma wracać? Wracać można tylko tam (podstawy logiki), gdzie wcześniej już się było. To znaczy mógłby teoretycznie wrócić gdzie indziej (do Białogardu na przykład, ładne miejsce, szwagra tam mam), ale czy jakikolwiek nasz polityk potrafi cokolwiek poza polityką, jeżeli i to potrafi? To znaczy Wałęsa był i tu prekursorem - mianowicie kiedyś w chwili desperacji wrócił do stoczni i złapał się za śrubokręt - ale Lech przynajmniej skończył normalną, porządna zawodówkę, a nie wieczorowy uniwersytet marksizmu-leninizmu, jak Olek (w kabarecie by zaśpiewali złośliwie i nieprawdziwie: Bolek i Olek!). No więc popatrzmy sobie jak lewica wygrzebuje się z nędzy (co przy naiwności wyborców więcej jest niż pewne), zresztą wcale nie wygląda ona źle - znacznie gorzej zaprezentował się w moich oczach "Testosteron" (co za gniot!), albo Azerbejdżan. A Kwaśniewski na pewno nie jest nieuczciwy - kilka razy z nim rozmawiałem i naprawdę nigdy nie chciał mnie skorumpować, co chętnie opisałbym w "Gilotynie", gdyby jeszcze istniała. Ale by ją wskrzesić jak lewicę, przypomnę tylko swój ulubiony z niej dowcip, a właściwie to chyba alegorię - życia naszego politycznego i współczesnego. Oto siedzi sobie w restauracji elegancki dżentelmen, przed nim talerz zupy, ale on zamiast konsumować czyta jakąś gazetę. Przechodzi bezrobotny, oberwany i głodny obywatel. Patrzy, talerz parującej zupy na stole, obok łyżka, a właściciel pogrążony w lekturze. Rzuca się więc na łyżkę, i szybko zaczyna jeść, niestety, na samym dnie talerza widzi grzebień! I nie mogąc powstrzymać obrzydzenia - wymiotuje do talerza. A na to dystyngowany dżentelmen, z wolna odkładając gazetę: "Przepraszam, pan też doszedł aż do grzebienia?" Miłego dnia. A jeśli Państwo też widzicie już grzebień na dnie dna - walcie śmiało! Paweł Zarzeczny P.S. Jeszcze mój komentarz a propos info, że ponoć wyrzucają Józefa z SLD: A wszystkich to się nie da?