Przeskoczył swoją epokę, wszystkich poprzedników, wszedł do historii sportu. Wszyscy bijmy mu hołdy, ale pilnujmy zarazem by ktoś nie zrobił go teraz szefem sportowej telewizji... Bo u nas uwielbienie dla nielicznych czempionów nigdy nie ma umiaru i miewa czasami format karykaturalny co nieco. No i udowodnił przy okazji Małysz na tej średniej skoczni, że jak się ma talent i poprze go pracą, to już zupełnie nieistotne kto jest trenerem - Tajner, Kuttin, Lepistoe czy nawet własny wujek... To fajna wskazówka kto w tym biznesie ważny jest tak naprawdę. A popiera to historia Mariusza Wlazłego, o którego tu się parę dni temu upominałem (a poparł mnie nieoczekiwanie minister Lipiec, żądający szacunku dla sportowca, zamiast popisów trenera). No i proszę, prorokowałem, że działacze z Lozano na czele "złamią się jak chamskie scyzoryki", ale nie sądziłem, że tak szybko, bo już następnego dnia! Cudnie się stało, bo niczyj honor na tym nie ucierpiał, Wlazły w spokoju może patrzeć w przyszłość, a Raul - dalej wypasać te swoje krówki w pampasach (ciekawie zresztą teraz w Argentynie - widzieliście tego gola Palermo z połowy boiska?). No, ale gole wreszcie i u nas, liga ruszyła. I wprawdzie niektórzy (Legia, a jakże, trafnie wytypowałem jej wynik) nie potrafią nie tylko trafić w widły z 55 metrów, ale nawet z trzech (Roger), sześciu (Włodarczyk) i dziesięciu (Korzym z Janczykiem), ale chłopaki się rozkręcą, najpóźniej do lipca. Fatalnie niestety zaczął Bełchatów, forsując na króla strzelców - zamiast Matusiaka - tym razem Pietrasiaka... Piszę "fatalnie", bo GKS BOT to nie jest moja miłość, a tu rwie do mety i ucieka rywalom (ależ pan Orest wszystkich teraz poustawia, będzie co poczytać, no a wczoraj pokazał Beenhakkerowi jak się gra ofensywny futbol - inna rzecz, że Łęczna mogłaby mnie wziąć na bramkarza, też się wprawdzie nie ruszam, ale zasłaniam większą powierzchnię bramki niż te chudzielce). Dzisiaj następne mecze, znów będzie do śmiechu, a w niedzielę zachęcam do oglądania Liga+ Extra - ciekawe kto zastąpi Wita? W tygodniu śledziłem i inne ciekawe sportowe zdarzenie, mianowicie - dzięki zmyślnie przeprowadzonej transmisji poprzez komórkę obsługiwaną przez tatusia - podglądałem z niedaleka wielki mecz Doroty Świeniewicz, mianowicie narodziny jej synka Julka (nazywa się precyzyjnie Yul, jak taki sławny aktor Brynner, musicie go znać z "Siedmiu wspaniałych", to ten łysy jak kolano albo nawet jak Wit). No więc mama była szczęśliwa bardziej niż po zdobyciu wszystkich medali i nagród razem wziętych, a tata prężył się z dumy, wszystkim meldując zachrypłym głosem (poród trwał szesnaście godzin!), że chłopak waży ponad cztery kilo i mierzy sześćdziesiąt centymetrów. "Słuszną linię ma nasza władza" - podkreślali, cytując "Misia" wszyscy obecni, co dedykuję oczywiście naszym bossom z PiS. Taa, w sporcie to teraz najbardziej słuszna linia. A Dorota rwie się z powrotem na parkiet - więc dla niej, jak i dla Adama: brawo, brawo, brawo! Paweł Zarzeczny