W 1974 Brazylię, w meczu o trzecie miejsce mundialu, kiedy Lato przebiegł z piłka pół boiska i poturlał piłkę do rogu (biegnący od środka Kapka często opowiada, ze chciał zostać bohaterem i modlił się w duchu, żeby piłka odbiła się od słupka i spadła mu przed pusta bramkę, co Lato zawsze komentuje następująco: - A jakbyś ty bohaterze nie trafił?). Potem ograliśmy - i to na wyjeździe! - Argentynę 2:1 bodaj w roku 1981, kiedy to polecieliśmy z jednym bramkarzem, Młynarczykiem, a w dodatku złamał on rękę... No i zagrał! No i bronił najlepiej w karierze, bo jak zwykle u niego na silnym dosyć znieczuleniu! Aż wreszcie udało się nam - był rok 1985 - ograć w Chorzowie Włochów 1:0, po ślicznym golu Dziekanowskiego. No i to by było na tyle. Ale nie. Bo 12 maja możemy ograć mistrzów po raz czwarty, tyle ze mistrzów młodzieżowych, Argentyńczyków. Od razu mówię, że nie ma się kogo bać. Legendy o kolejnych następcach Maradony, pojawiające się w każdym okienku transferowym od lat dwudziestu, nie sprawdziły się ani razu! To kraj, który stworzył swój futbolowy mit w czasach przedtelewizyjnych, a jeśli już telewizja była - nikt do Argentyny z kamera nie zaglądał. Sprzedać można było o tamtejszych gwiazdorach każdą bajeczkę - i tak nikt nie mógł jej sprawdzić. Właściwie to kraj ten uwznioślił piłkarsko w swoich artykułach znawca piłki Tomasz Wołek, i fan zagorzały Argentyny zarazem. Tyle że te jego opowieści o dryblerach mijających wszystkich po drodze zdarzyły się dwa razy tylko! (Maradona '86, Messi '07). Strzału, nazywanego przez Tomka "Spadającym Liściem" nie ujrzałem w swym długim życiu ani razu (w wykonaniu Argentyńczyków oczywiście, bo Kaziu Deyna strzelał tak na zawołanie). No więc, podsumowując, nasz rywal jest leciutko przereklamowany. Dobry, ale całkowicie w zasięgu. Argentyna gra niby dobrze technicznie, niby tez odpowiednio brutalnie (tę samą zadziwiającą składankę mają też Turcy, Bułgarzy i Rumuni na przykład), ale z drugiej strony straszliwie archaicznie. Zawsze na dwa kontakty. Albo trzy. Nic z pierwszej piłki. Tak jakby każdy zawodnik chciałby się cieszyć jej posiadaniem jak najdłużej. No i są niesamowicie nieskuteczni, jak zresztą wszyscy południowcy. Zatem mój typ na ćwierćfinał jest taki: po brzydkim meczu, czyli po 0:0, wygramy na karne! Pawel Zarzeczny