Nawet burza z piorunami nie popsuła meczu dwóch drużyn uważanych za niezłe, meczu, który dał niezłe świadectwo nie tyle ligi (sorry, ale zmienię zdanie dopiero po spadku zespołów pozorujących grę za moje pieniądze - Bogdanka, Orlen, KGHM itp.), co dowód tego, iż ambicje wielu naszych graczy jednak posiada. Może tylko jeszcze nie całkiem idą one w parze z umiejętnościami. No bo jak na dłoni widać było, kto czego nie potrafi: Fabiański bronić, Bronowicki centrować, Cantoro strzelać, a Sobolewski nawet mówić (nigdy nie słyszałem tego gościa, czy on w ogóle żyje?). Widać też było, kto co umie - Burkhardt stwarzać zagrożenie, a Brożek (Paolo) i Szałachowski robić dym z niczego. No i jeszcze Cleber z Paulistą kontra Dick z Juniorem - wszyscy mogliby pozować do portretów pamięciowych, albo niegrzeczne dzieci straszyć (inna sprawa, że misski w Sali Kongresowej wcale nie bardziej były wyględne i wyglądały nawet na nieco starsze od Kazka Węgrzyna). W sumie emocje na Legii mieliśmy prawie takie same jak na wiecu PIS w stoczni, za co dziękuję - bo nie lubię zasypiać przed telewizorem już koło 18-tej. Niestety, poza tym remisowym meczem Tyskiego z Królewskim (pierwsze szybciej się zapieniło, drugie jednak posmakowało dłużej), w lidze nudy na pudy - może poza zaskakującą wygraną Bosmana z Harnasiem. Kubica w normie - znaczy się parokrotnie, jak to Polak, popróbował jazdy pod prąd i po poboczach, no i jak to rodak - winę zrzucił na złą pogodę. Ale grzał naprawdę nieźle i tylko patrzeć jak kiedyś wygra, podobnie Radwańska. W sumie dla sportu perspektywy niezłe, gdyby nie ten Kazachstan w sobotę. My się na byle jakie wydarzenia nie sprężamy, zapewne przerżniemy gładko, więc na wszelki wypadek pójdę chyba w ten dzień na taki koncert jazzowy, co to sponsoruje go pilsner. Powinno być dość melodyjnie, a być może i stosunkowo udanie.