Przyszedł w takiej samej ciszy, w jakiej przygotowywał się do igrzysk, i również w takiej samej, w jakiej zdobył złoty medal. - Powitania Majewskiego w wiosce jeszcze nie było, gdyż wrócił w środku nocy, o drugiej dwadzieścia, poszedł zaraz spać, a przed południem pojechał na stadion, by kibicować Małachowskiemu w kwalifikacjach rzutu dyskiem - poinformował rzecznik prasowy misji olimpijskiej Henryk Urbaś. Na swego podopiecznego czekał w wiosce Henryk Olszewski. -Nawet nie miałem jak i kiedy złożyć mu gratulacji - powiedział trener. - Na stadionie, po zakończeniu konkursu Tomek podszedł do trybuny, na której siedziałem, podaliśmy sobie ręce i to wszystko. Czy spodziewał się pan medalu? - A po co tu przyjechał? Trzecie miejsce w tegorocznych halowych mistrzostwach było zapowiedzią, że jest w stanie walczyć o podium. W tym sezonie we wszystkich zawodach w jakich startował uzyskiwał wyniki ponad 20 metrów. W porównaniu z Amerykanami, którzy posyłali kulę poza granicę 22 metrów, Tomek oczywiście nie był w gronie faworytów. No i bardzo dobrze. Myśmy robili swoje, o szansach rozmawialiśmy mało. Wiedziałem, że ta praca jaką wykonał może dać mu medal. Nie przypuszczałem jednak, że w złotym kolorze, dlatego też nie kupiłem szampana - wyjaśnił trener. Jak dodał, spodziewał się wyższego poziomu rywalizacji, przede wszystkim ze strony reprezentantów USA. - Proszę spojrzeć na tegoroczną listę: pierwszy Adam Nelson - 22,12, drugi Reese Hoffa - 22,10, trzeci Białorusin Andriej Michniewicz - 22,00 i czwarty znowu Amerykanin Christian Cantwell - 21,76. Co się z nimi stało podczas konkursu w Pekinie - nie wiem. Trzeba by ich o to zapytać. Olszewski, który jest jednocześnie szefem szkolenia PZLA podkreślił wagę spokojnej atmosfery, w której Majewski przygotowywał się do igrzysk. - Jak powiedziałem, w typowaniach, których zresztą nie znoszę, nie był on na linii pierwszego frontu. Jeśli już wymieniano jego nazwisko, to raczej w grupie lekkoatletów mogących sprawić niespodziankę. Nie było jednak poważniejszych oczekiwań, że musi wrócić z medalem. Nie odczuwał więc takiej presji, jak inni sportowcy, na których stawiono, a ich nazwiska najczęściej pojawiały się w mediach. Ale teraz...? -No właśnie - kontynuuje trener. - Tego się najbardziej obawiam. Za rok są w Berlinie mistrzostwa świata, więc co? Powinienem zdobyć medal, oczywiście złoty. Potem mistrzostwa Europy w 2010 roku, w następnym mistrzostwa świata i ... olimpiada w Londynie. Jest oczywiste, że trenuje się po to, by zdobywać sportowe laury, ale wiadomo też, że nawet najwyższej klasy silnik można "zajechać". Wszystko musi być robione z umiarem. Poza tym zawodnik to człowiek i jak każdy, ma swój świat. Póki co Tomek zadeklarował, że pomęczy się jeszcze cztery lata do następnych igrzysk, bo warto jest dla takich chwil, jak te w Pekinie, wylewać pot, podnosić 30 ton ciężarów dziennie i pchać kulę 7000 razy rocznie. Henryk Olszewski uważa, że najlepiej jest rozdzielać te dwa elementy - sport od życia prywatnego, chociaż jest to niesłychanie trudne. - Nasza współpraca, którą rozpoczęliśmy jesienią 2001 roku, układa się może nie super, ale bardzo dobrze. Nie wtrącam się w jego życie prywatne, pilnuję spraw związanych ze szkoleniem, ale przyznam, że nie zawsze to rozdzielenie jest możliwe. Czasami to się bardzo zazębia"- ocenił. Jaki jest mistrz olimpijski? - Normalny, nie lubi się kłócić, wrażliwy, wie do czego zmierza - charakteryzuje podopiecznego trener. Urodzony 30 sierpnia 1981 roku w Nasielsku lekkoatleta AZS AWF Warszawa, wychowanek Witolda Suskiego z Ciechanowa (doprowadził go do 18 m), magister politologii warszawskiego Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego jest ... Panną. A życiowe zasady ludzi urodzonych pod tym znakiem to dokładność, precyzja, porządek, planowanie, higiena, rozsądek, dyscyplina, panowanie nad sobą, skromność i trzymanie się w ramach ("od-do"). Rozum i rozsądek bierze górę nad uczuciami. Panna najpierw widzi i myśli, potem dopiero czuje. A propos higieny, mistrz olimpijski był najbardziej podenerwowany faktem, że nie mógł się umyć po zakończeniu konkursu. - Panowie - mówił do polskich dziennikarzy, doceniam to, że chcecie ze mną rozmawiać, ale zrozumcie też i mnie - chciałbym się wykąpać. Przecież jestem spocony, śmierdzę... Nie szkodzi panie Tomku, zapach złota przebija pot - odpowiedział ktoś z tłumu. Janusz Kalinowski, Pekin