- W chwili rozkładania przez Czecha nart w kształt litery "V", jedna z nich została za bardzo wykręcona, złapała powietrze i poszła w dół. Mazoch nie potrafił jej już wyciągnąć w górę. Chyba każdy miałby problem z wylądowaniem po takim skoku - przeanalizował Małysz wypadek czeskiego skoczka. - Czy to był błąd Mazocha, czy też zadziałał wiatr? W takim przypadku zawsze mamy do czynienia z połączeniem kilku elementów. Powiem tylko, że jeśli zawodnik skacze we właściwy sposób, ryzyko jest minimalne - stwierdził trener Norwegów Mika Kojonkoski. Zdaniem trenera reprezentacji Czech Richarda Schallerta organizatorzy narazili zawodników na niebezpieczeństwo. - Zawody powinny być przerwane po pierwszej rundzie - podkreślił austriacki szkoleniowiec. Podobnego zdania był kolega Mazocha z reprezentacji Czech Jakub Janda. - Ryzyko ryzykiem, ale warunki były zbyt niebezpieczne do skakania - wyznał ubiegłoroczny zwycięzca klasyfikacji generalnej PŚ. - Warunki podczas sobotniego konkursu były trudne, ale nawet przy takiej pogodzie najlepsi skoczkowie przeprowadzają przecież treningi. Jury podjęło właściwą decyzję, kontynuując zawody. Być może zareagowało zbyt nerwowo, przerywając konkurs - podkreślił Kojonkoski. - Żal, że nie skończyła się druga seria. Można było czekać na sprzyjające chwile, puszczać ostatnich jedenastu zawodników i nic by się nie działo. Upadki takie jak Mazocha zdarzają się i nieuzasadnione byłoby przerywanie konkursu po każdym z nich. Warunki w finale były takie jak w pierwszej serii, a niektórzy mówią, że nawet lepsze - tłumaczył prezes PZN Apoloniusz Tajner.