Rosnąca frekwencja na meczach kadry, coraz większe zainteresowanie mediów, ale wciąż jesteśmy i już chyba na zawsze pozostaniemy na peryferiach europejskiego rugby. Lepsze czasy miały nadejść wraz z przyjściem nowej ekipy z trenerem Markiem Płonką. Swoje zmagania w dywizji 1B (trzeci poziom) Pucharu Narodów Europy zaczęliśmy od dwóch wygranych, ale prawdziwy test czekał naszych rugbistów w sobotę, kiedy graliśmy z Mołdawią. Choć spotkanie w Kiszyniowie zaczęło się od prowadzenia naszego prowadzenia 3-0, to na sześć minut przed końcem pierwszej połowy rywale wygrywali już 31-3. W drugiej części meczu udało się zmniejszyć straty - przegrywaliśmy 26-35, ale końcówka należała do faworytów. Ich młyn wykonał dwie akcje w ofensywie i spotkanie zakończyło się wynikiem 48-25 dla Mołdawii. Zaczęło się od Sienkiewicza Rugby swoją nazwę odziedziczyło po miasteczku położonym nieopodal Birmingham, to właśnie tam 7 kwietnia 1823 roku odbywał się mecz... piłki nożnej. Spotkanie przez długi czas nie miało rozstrzygnięcia. Przyniósł je dopiero William Webb Elis, który złapał piłkę w ręce i mijając kolejnych rywali wbiegł z nią do bramki. O incydencie ponoć głośno było w całej Anglii i na cześć miasteczka, w którym do niego doszło, postanowiono nazwać nową dyscyplinę sportu. Według Macieja Powały-Niedźwieckiego, autora "ABC kibica rugby", pierwszym Polakiem, grającym w rugby, był Henryk Sienkiewicz. Ale nie ten znany z "Trylogii", tylko jego syn, który był zawodnikiem Racing Club i Stade Francais. Według opisów był to młodzieniec okazałej postawy, ważył około 100 kg i grał w drugiej linii młyna. Działo się to na początku XX wieku. Klątwa Gomułki Na pierwszy oficjalny mecz naszej kadry trzeba było czekać blisko pół wieku. Sekcja rugby przy Głównym Komitecie Kultury Fizycznej powstała dopiero w 1957 roku. Kilka dni temu spotkaliśmy się z Andrzejem Ważyńskim, uczestnikiem pierwszego w historii meczu reprezentacji Polski z NRD, wygrywanym przez "Biało-czerwonych" 9:8. Miało to miejsce w 1958 roku w Łodzi. Według zwolenników spiskowej teorii dziejów rozwój popularnej zwłaszcza na Wyspach Brytyjskich dyscypliny zatrzymała tzw. klątwa Gomułki. - Polska na Stadionie Dziesięciolecia grała mecz z Francją. Przy blisko stu tysiącach kibiców. A ludzi było tak dużo, bo akurat w tym miejscu finiszował Wyścig Pokoju. No więc władze nie chciały, aby ludzie się nudzili w oczekiwaniu na kolarzy, więc zorganizowano mecz towarzyski w rugby z Francją. Skończyło się na 0:68. Podobno towarzysz Władysław Gomułka straszliwie się zdenerwował i powiedział: "Wyjazd mi z tym rugby, nie będziemy ludu podburzać". Podobno to wydarzenie na lata zastopowało rozwój tej dyscypliny. Podobno. Bo ja wtedy byłem czynnym zawodnikiem Skry Warszawa i o niczym takim nie słyszałem - powiedział w rozmowie z Interią Andrzej Ważyński. Wyjazdy i czerwone nosy A wcześniej kadrowiczom wiodło się nie najgorzej. Największą atrakcją były oczywiście wyjazdy zagraniczne. - Nie zapomnę wyjazdu na zachód, do RFN w 1959 roku. Graliśmy w Brunszwiku z Niemcami. Wygraliśmy, a z trybun dopingowali nas Cyganie. Krzyczeli, że nasi wygrali. Ale to był początek dziwnych zdarzeń. Po wygranej kierownictwo reprezentacji powiedziało nam: panowie, możecie w hotelu robić wszystko. Sprowadzać dziewczynki, napić się. Ale pod żadnym pozorem nie wychodźcie na miasto. Jasne, człowiek pierwszy raz na zachodzie i na miasto nie wyjdzie. Z dwoma kolegami po cichu opuściliśmy miejsce zamieszkania, trafiliśmy do jakiejś dance budy. Poderwaliśmy tańczące tam kobiety, z którymi ruszyliśmy do innego lokalu. Drinki, tańce, kasa się skończyła i zaczęliśmy myśleć co dalej. Kiedy już wychodziliśmy, podszedł do nas jakiś mężczyzna. Okazało się, że właściciel, mówiący po rosyjsku, bo kiedyś w niewoli rosyjskiej przebywał. Zapraszam was do baru, ale niech te panie sobie pójdą. Poszły. "Bar do waszej dyspozycji, kelnerzy do waszej dyspozycji, kuchnia do waszej dyspozycji". Pijemy, rozmawiamy i on nam proponuje, żebyśmy w Niemczech zostali. Powiedzieliśmy, że się zastanowimy. Do hotelu wróciliśmy nad ranem. Okazało się, że kierownictwo dowiedziało się o tym. Po powrocie do Polski ukarano nas półroczną dyskwalifikacją. Za niesubordynację. Przecież Polski nie zdradziliśmy, do tego jeszcze Niemca objedliśmy. Jak mieliśmy nie wyjść? Nie zobaczyć tych neonów? Zachodu? - relacjonuje Ważyński. Do legendy polskiego rugby przeszedł też wyjazd do Gruzji. - Rzecz działa się w Tbilisi, pojechaliśmy tam ze Skrą Warszawa w latach 60-tych na mecz Pucharu Europy. Po spotkaniu część zawodników wsiadła w dwa samochody. Gruzini zabrali ich na balangę w wysoki Kaukaz. Wrócili i od razu miejscowi zaczęli opowiadać: "Słuchajcie, Jurij dał taki popis, że mu pomnik na Kaukazie chcą wybudować". Otóż co się stało. Nasz kolega, ten od nosa, wzniósł toast i stwierdził, że wino wypije nosem. Wciągnął je. No i Gruzini powiedzieli, że jak przyjedziesz Jurij następny raz, to jego pomnik będzie już stał. To był rok 1967 roku - dodaje nasz rozmówca. Lepiej nie będzie? Zdaniem Ważyńskiego rugby nigdy nie przebije się z pozycji prowincjonalnego sportu, choć zdaniem naszego rozmówcy mamy idealną mentalność do tego, by zawodowo uprawiać rugby. - Kiedyś podobno Winston Churchill powiedział tak: "Piłka nożna to dżentelmeński sport dla chuliganów, rugby to chuligańska sport dla dżentelmenów". Niektórzy twierdzą, że przepisy gry dla zwykłych kibiców są niejasne. Ale według mnie wcale nie są tak zawiłe. Czasem tak jest, że popularne w innych krajach dyscypliny u nas nie rozwiną się i nie chwycą. Tak samo jest z hokejem, hokejem na trawie, piłką wodną. Rugby może jest trochę lepiej postrzegane, ale tu nie ma klimatu. Raczej nie. Trochę przykro. Autor: Krzysztof Oliwa