Swoją decyzję 32-letni kanadyjkarz przekazał w mediach społecznościowych i widać, że była dla niego trudna. - Nie jest łatwo zostawić coś, co się kochało całym sercem, czemu człowiek poświęcił całe życie. Bywało różnie, raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze marzyłem o tym, żeby zdobyć wszystko, co jest możliwe w sporcie. I prawie się udało, zabrakło tylko tego żeby postawić przysłowiową kropkę nad i (czyli medal IO) - napisał Tomasz Kaczor. Rodzinna pasja do kajaków Tomasz Kaczor od dziecka był wierny kajakom, do tego sportu poszedł za swoimi kuzynami, którzy trenowali w Warcie Poznań. - Tata też mi to proponował, bo byłem ruchliwym dzieckiem. Szybko robił postępy, jako 18-latek w czeskich Račicach zdobył podwójne mistrzostwo świata juniorów. W seniorskich zmaganiach też był w europejskiej czołówce, zdobywał medale na mistrzostwach kontynentu, ale na mistrzostwach świata czy igrzyskach olimpijskich czegoś do pełnego sukcesu jednak brakowało. W Rio de Janeiro nie dostał informacji ze sztabu, że zmieniły się zasady kwalifikacji. - Stojąc na starcie nie wiedziałem tego, a komentator w TVP, był nim chyba pan Szpakowski, oznajmił wszystkim, że doszło do zmian. W efekcie zabrakło mi 0,3 sekundy by powalczyć w finale A o medal. Popłynąłem w finale B, a czas, który uzyskałem, dałby mi brązowy krążek, a nawet realną walkę o srebrny. Byłem wściekły z powodu tej całej sytuacji - wspominał. W sierpniu 2018 roku Tomasz Kaczor zajął szóste miejsce w rywalizacji kanadyjkarzy na 500 podczas mistrzostw świata w portugalskiej miejscowości Montemor-o-Velho. Był zawiedziony, do medalu zabrakło dokładnie 2,5 sekundy. Skończyło mu się związkowe stypendium, do nowego programu rządowego żaden kajakarz nie miał szansy się jeszcze załapać, pozostałe wsparcie było zdecydowanie za małe, by móc utrzymać rodzinę. Jesienią podjął decyzję o wyjeździe na Wyspy, by tam, pracując na fermie indyków, zarabiać na życie. - Miałem momenty załamania. Trenowałem tyle lat, przyszedł jeden słabszy rok i zapomniano o mnie. Zadzwoniłem do żony, powiedziałem jej, jaka jest moja decyzja, że nie wracam już do sportu, a jak tylko przylecę do Polski, to rozglądam się na nową pracą - opowiadał nam później. I wtedy, tuż przed Sylwestrem, nastąpił przełom. Chiny dały nową nadzieję Do Kaczora zadzwonił były trener reprezentacji Polski Marek Ploch (a w tej chwili, od jesienie zeszłego roku - znów obecny), który właśnie wrócił do Chin. Z zawodnikami z tamtego kraju zdobywał w przeszłości złote medale olimpijskie w Atenach i Pekinie, teraz potrzebował asystenta. Kaczor jeszcze raz podjął się sportowego wyzwania. Nie tylko wspomagał Plocha, ale też poddał się katorżniczemu treningowi. Tomasz Kaczor: - Chiny były kluczowe. Gdy tam poleciałem, to na wodzie zamykałem tyły. Płynęliśmy cztery razy po 2 km. Wtedy z ostatniego miejsca znalazłem się w środku stawki, w kolejnym tygodniu byłem już w trójce, a w następnym bezapelacyjnie wygrałem. I to na obu dystansach. Wtedy też zaczęły się spięcia z Chińczykami, bo oni nie lubią przegrywać - mówił Kaczor. W Azji był skupiony tylko na pracy, gdy miał zajęcia w Polsce, czy nawet w Poznaniu, poświęcał się też życiu rodzinnemu. - Mam dwóch małych synów, gdy wracałem z treningu, to chcieliśmy nadrobić ten czas nieobecności, a to nie do końca ze sobą współgrało. Idę więc ścieżką, którą sobie wybrałem, choć wiem, że będzie ona trudna. Żona powiedziała, że akceptuje to wszystko, jest jeszcze w stanie przez ten rok się poświęcić, bo widzi, że zmierza to w dobrym kierunku. Zacznę więc wkrótce wyjeżdżać na obozy i będę przyjeżdżał do domu tylko na tydzień - mówił mi Tomasz Kaczor jesienią 2019 roku. Wspaniały powrót - wicemistrzostwo świata w Segedynie Treningi treningami, zawody to jednak coś innego. Po kilkumiesięcznej pracy w Chinach sportowiec wrócił do rywalizacji - i odniósł największe sukcesy w karierze. Wygrał złoto na Igrzyskach Europejskich, później został w Segedynie na Węgrzech wicemistrzem świata w olimpijskiej konkurencji C-1 na 1000 m. To chyba najbardziej prestiżowa rywalizacja w kanadyjkach - wymagająca ogromnej siły i wytrzymałości. A Kaczor zostawiał za plecami legendę tego sportu, Niemca Sebastiana Brendela, trzykrotnego mistrza olimpijskiego i kilkunastokrotnego mistrza świata. - Przeszukując stare zdjęcia zobaczyłem na jednym, że kiedyś udało mi się goi pokonać na juniorskich zawodach w Bochum w 2004 roku. A później przyszła jego era - mówił Kaczor. Wszystko było na dobrej drodze, by po kolejnych przygotowaniach powalczyć o medal igrzysk olimpijskich w Tokio. Kaczor stał się osobą znaną, zapraszały go telewizje śniadaniowe - tam opowiadał o pracy na fermie indyków i późniejszej drodze do wicemistrzostwa świata. W plebiscycie Przeglądu Sportowego na najlepszego sportowca Polski w 2019 roku zajął 16. miejsce. Igrzysk w Paryżu już nie będzie. Tomasz Kaczor powiedział: stop Wybuch pandemii, a wraz z tym przesunięcie olimpijskiej rywalizacji o 12 miesięcy, nie było początkowo szczęśliwym rozwiązaniem dla polskiego kanadyjkarza. W kwietniu okazało się jednak, że Kaczor musi przejść operację barku i na kilka miesięcy wyłączyć z treningów. Wrócił na wodę, a wewnętrzna rywalizacja o olimpijski paszport odbyła się już późną wiosną 2021 roku, a wtedy z dawnej formy Kaczora zostało niewiele. W Segedynie, na tych samych wodach, na których sięgał po swój najcenniejszy medal, przegrał wewnętrzną rywalizację z Mateuszem Kamińskim i to ten drugi popłynął w Japonii. Podobnie nie udało się zakwalifikować do dwójki wspólnie z Vincentem Słomińskim - też rywale okazali się lepsi. - Wrócę do domu, porozmawiam z moimi bliskimi. Do igrzysk w Paryżu są tylko trzy lata, a kwalifikacje do nich odbędą się za dwa. Zrobię rachunek sumienia i zastanowię się, czy mam jeszcze siły i chęci, by nadal się ścigać. Dopóki czerpię z tego radość, to będę to robił - mówił Kaczor w rozmowie z Beatą Oryl-Stroińską z TVP Sport. Teraz widocznie uznał, że więcej radości da mu zaangażowanie się w życie rodzinne.