Co więcej "Anioły" na początku sezonu prezentowały się naprawdę dobrze i długo przewodziły ligowej tabeli. Marzenia związane z walką o medale w połowie rozgrywek rozprysły się jednak i żużlowcy z Torunia systematycznie zsuwali się w dół klasyfikacji, by ostatecznie dopiero barażami ratować Ekstraligę dla Torunia. Od lidera do ... Początek był fantastyczny - łatwa wygrana w Rybniku, a potem bój na własnym torze z Atlasem Wrocław zakończony minimalnym, ale jakże cieszącym kibiców zwycięstwem 46:44. Po takim wejściu w sezon "Anioły" z kompletem punktów znalazły się na czele tabeli. Pierwszą porażkę w 2006 roku torunianie ponieśli w Lesznie, ulegając miejscowej Unii 40:50. Powodem niepowodzenia była wciąż jeszcze nie najlepsza forma prezentowana przez Wiesława Jagusia. "Od początku sezonu widać, że nie jadę tak, jak powinienem jechać. Jestem zbyt pasywny, bo nie czuję się pewnie na motocyklu. Muszę popracować przede wszystkim nad jazdą. Gdybym czuł się pewnie na 100%, wyglądałoby to inaczej. Jeśli uda mi się to zmienić, znów zacznę zdobywać dużo punktów" - tłumaczył lider Apatora po meczu w Lesznie. Ze słabego występu Jaguś szybko wyciągnął wnioski, co zaowocowało wspaniałymi sukcesami w dalszej części sezonu. Stratę punktów drużyna powetowała sobie gromiąc Stal Rzeszów i niespodziewanie wysoko rozprawiając się z Unią Tarnów. W międzyczasie jednak przegrała kolejne wyjazdowe spotkanie w Bydgoszczy. Mimo to dzięki sukcesom przed własną publicznością Apator utrzymywał się w czołówce. Kluczowym dla losów "Aniołów" okazał się mecz derbowy z Polonią Bydgoszcz rozgrywany na torze w grodzie Kopernika. "Gryfy" po zaciętej walce rozprawiły się z gospodarzami, odnosząc najmniejsze z możliwych zwycięstwo 45:44. Apator w związku z wcześniejszymi porażkami w wyjazdowych meczach w Częstochowie i Tarnowie osunął się aż na 6 miejsce w tabeli i już nie zdołał się poderwać, skazując się na walkę w dolnej czwórce o utrzymanie w Ekstralidze. Wyrok przesądzający o barażach "Anioły" podpisały właściwie już w pierwszym meczu drugiej fazy, kompromitując się w Rzeszowie. Przegrana 62:27 nie dawała nadziei na punkt bonusowy, co w końcowym rozrachunku mogło decydować o losach rywalizujących ekip. Przy regularnych wygranych Unii, Stali i Apatora na własnych obiektach oraz w Rybniku w kolejnych rundach, o wszystkim miał zadecydować ostatni mecz w Lesznie. Makabryczna porażka Pojedynek "Byków" z "Aniołami" na zakończenie tegorocznych rozgrywek miał dać odpowiedź na pytanie, która z tych drużyn wystąpi w barażach o utrzymanie w Ekstralidze. Spotkanie było niezwykle zacięte i aż do IX odsłony utrzymywał się remis. W feralnym IX biegu doszło do makabrycznego wypadku - na drugim łuku pierwszego okrążenia Damian Baliński stracił panowanie nad motocyklem, a jadący za nim Karol Ząbik miał zbyt mało miejsca na ominięcie rywala i w efekcie z impetem uderzył głowa o maszynę kapitana miejscowych. Indywidualny Mistrz Świata Juniorów został odwieziony do szpitala, a wstępna diagnoza dr Tomasza Gryczki wskazywała na złamanie podstawy czaszki. Jak się później okazało na szczęście nie doszło do żadnego groźnego urazu i Karol Ząbik nie musiał być poddany operacji. "Anioły" jednak nie były już w stanie nawiązać walki i wszystkie wyścigi do końca meczu przegrały, ulegając ostatecznie wysoko 54:36 i skazując się tym samym na baraże. Spacer z Ostrowem Dwumecz z Ostrowem nie przyniósł większych emocji. Torunianie podeszli do niego w osłabieniu - kontuzjowany był Karol Ząbik - ale za to zespół był w pełni zmobilizowany. W efekcie, wygrywając 10 punktami na wyjeździe właściwie zapewnił sobie pozostanie w Ekstraklasie. Pojedynek w Toruniu stał się tylko formalnością, a rozmiary zwycięstwa 58:32 dobitnie pokazały, kto powinien startować w najwyższej klasie rozgrywkowej. Za słabi obcokrajowcy Główną przyczyną marnego wyniku Apatora Toruń w tym sezonie był brak wsparcia zawodników zagranicznych. Trener Jan Ząbik właśnie ich obarcza główną winą za niepowodzenia w tegorocznych rozgrywkach, choć jego zdaniem wyniki "Aniołów" wcale nie były tak tragiczne: "W wykonaniu Apatora sezon byłby dobry, gdyby nie kilka czynników. Po pierwsze kontuzja Alesa Drymla, a po drugie słabsza jazda tych, po których znacznie więcej można się było spodziewać. Mam tu na myśli oczywiście Duńczyków. To sprawiło, że jesteśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy" - ocenia Jan Ząbik. Trudno nie przyznać szkoleniowcowi racji. Apatorowi zdecydowanie zabrakło siły, którą mógłby dać ekipie solidny obcokrajowiec punktujący na przyzwoitym poziomie w każdym spotkaniu. Bjarne Pedersen i Niels Kristian Iversen nie byli w stanie udźwignąć tej roli. Świadczy o tym m.in. ich postawa w decydującym o losach torunian meczu w Lesznie, gdzie razem uzbierali 10 oczek. Ales Dryml może byłby w stanie wesprzeć drużynę w najważniejszych meczach tegorocznych rozgrywek, jednak tragiczny wypadek odsunął go od jazdy. Czeski żużlowiec w meczu ligi angielskiej został potrącony przez Ronny Correy'a i długo nie mógł obudzić się ze śpiączki. Na szczęście jego stan zdrowia jest już dobry. Jednak ten sezon zakończył się dla niego przedwcześnie. Wydaje się jednak, że w Toruniu zawiedli nie tylko obcokrajowcy. Apator powinien zgodnie z wszelkimi znakami uplasować się znacznie wyżej w tabeli ligowej. Przecież w swoich szeregach "Anioły" miały Wiesława Jagusia - nie tylko srebrnego medalistę IMP, ale zawodnika, który w tym roku wywalczył sobie udział w przyszłorocznym cyklu Grand Prix. Obok niego występowali młodzi wojownicy - złoci medaliści Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów: Karol Ząbik i Adrian Miedziński. Ząbik w dodatku wywalczył tytuł Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów 2006 roku. Żadna ekstraligowa drużyna nie może się poszczycić tyloma wspaniałymi osiągnięciami jej krajowych zawodników. Jak to się stało, że sukcesy indywidualne nie przełożyły się na wynik Apatora? To pytanie chyba pozostanie na zawsze niewyjaśnioną zagadką. Konrad Chudziński