Sport dla bogaczy i herosów? Nic bardziej mylnego. O triathlonie szerzej mówi się zazwyczaj wtedy, gdy kolejny śmiałek zdecyduje się pokonać dystans kilkukrotnego Ironmana. Zapewne to sprawia, że w świadomości zwykłego kibica triathlon jawi się jako dyscyplina, do której nie ma otwartej furtki dla amatorów. O kondycję polskiego triathlonu jako sportu profesjonalnego zapytałam Jakuba Czaję - doktora farmacji, znanego trenera biegaczy i triathlonistów oraz olimpijczyka z Aten, który sam w zawodowej karierze poświęcił się biegom z przeszkodami. Z rozmowy dowiesz się tego, jak na tle światowej czołówki wypadają polscy zawodnicy, jak dostać się na igrzyska w triathlonie, dlaczego ultra wzywania w pewnym stopniu negatywnie wpływają na wizerunek sportu, a także tego, że "nie wystarczy trenować, aby być coraz lepszym". Aleksandra Bazułka, Interia: Kiedyś spotkałam się z opinią, że triathlon to sport dla tych, którzy w żadnej dyscyplinie nie są naprawdę dobrzy. Liczę na mocny kontrargument z twojej strony. Jakub Czaja: To argument, którego używają mocni pływacy, kolarze lub biegacze. Być może najlepsi zawodnicy w triathlonie nie są tak mocni w poszczególnych dyscyplinach, jak najlepsi zawodnicy na świecie, którzy specjalizują się na przykład tylko w pływaniu. Jeśli jednak spojrzeć na konkretne nazwiska, na przykład wicemistrz olimpijski z Tokio Alex Yee ma życiówkę na 5 km na poziomie 13:26, a na 10 km 27:45, czyli lepiej niż rekord Polski na tym dystansie (27:53 na 10 000 m pobiegł w 1978 roku Jerzy Kowol. Na dystansie 10 km czas najlepszego Polaka jest jeszcze wolniejszy - przyp. red.). Cameron Wurf na co dzień jest natomiast jednym z kluczowych pomocników dla lidera w Ineos Grenadiers. Teraz najlepsi zawodnicy na dystansie olimpijskim w triathlonie biegną dychę w 29 minut z groszem. To jest naprawdę szybko. W dodatku potrafią pojechać bardzo mocno na rowerze. W Polsce, jeśli chodzi o biegaczy, taki poziom jest rzadkością. Poziom światowy w triathlonie jest zatem bardzo wysoki. Stwierdzenie, które przytoczyłaś, uważam zatem za troszeczkę krzywdzące. Jak dużo polskim zawodnikom brakuje do europejskiej i światowej czołówki? - Trzeba tu sprecyzować, że mówimy o sporcie kwalifikowanym, czyli o dystansach sprint, super sprint i olimpijskim. To właśnie te dystanse są brane pod uwagę do rankingu do igrzysk olimpijskich. Do tego dochodzą też Ironman oraz połowa dystansu Ironmana. W tym roku w Ironmanie Robert Wilkowiecki został wicemistrzem Europy. Moim zdaniem to pierwsza dziesiątka na świecie. Mój zawodnik Tomasz Szala również na stratach międzynarodowych melduje się regularnie w pierwszej dziesiątce, a nawet piątce. Warto też wymienić Olę Jędrzejewską, która niedawno ustanowiła rekord Polski na połowie dystansu Ironmana. Jeszcze kilka lat temu ten wynik dawał czołową trójkę na mistrzostwach Europy. Ola była zresztą wysoko na mistrzostwach Europy, zajmując piąte miejsce. Na tych dystansach jesteśmy bardzo blisko. A w sporcie kwalifikowanym? - Tutaj sytuacja wygląda nieco inaczej. U kobiet jest troszkę lepiej. Paulina Klimas w zeszłym roku była czwarta na mistrzostwach Europy. Regularnie też wskakuje najlepszej dwudziestki na Pucharach Świata w triathlonie. U mężczyzn kręcimy się wokół 40. miejsca. Wynika to z liczby osób, które trenują triathlon. W Polsce łącznie z amatorami mowa o 40 tysiącach zawodników. W Wielkiej Brytanii i Niemczech zawodników jest nawet 10 razy tyle. My na ten moment jesteśmy na etapie budowania takiego zespołu. Drugą kwestią jest aspekt finansowy. Na jeżdżenie po świecie i zdobywanie punktów do rankingu olimpijskiego potrzeba mnóstwa pieniędzy. Najpierw rywalizuje się na poziomie kontynentalnym. Mając już odpowiednią liczbę punktów, można startować na Pucharach Świata. Na końcu otrzymuje się szansę startów w World Triathlon Series - mistrzostw świata. Warto zaznaczyć, że za start na tym samym dystansie w Pucharze Kontynentalnym zawodnik otrzymuje 200 punktów, a na Pucharze Świata już dwa razy więcej. Nie wystarczy trenować. Żeby być coraz lepszym, trzeba startować z mocnymi zawodnikami. W jakiej kondycji finansowej jest Polski Związek Triathlonu? - Związek działa jak każda inna federacja. Trzeba jednak pamiętać, że pieniądze idą za sukcesami. Im gorsze wyniki, tym mniej pieniędzy. Z drugiej strony, żeby były sukcesy, muszą być pieniądze. Zaczynamy budować ranking i być coraz wyżej. To pozwala dostrzec w ministerstwie zielone światło, że może warto dorzucić jeszcze trochę pieniędzy, aby móc pojechać na zawody. Często ministerstwo mówi "nie". Wtedy na przykład ja jako trener, dla najlepszego polskiego zawodnika - Michała Oliwy, muszę szukać prywatnych sponsorów. Dużym problemem w triathlonie bywa bowiem to, że zawodnik jest dobrze przygotowany, ale nie ma gdzie wystartować. Są prywatne firmy, które decydują się na taki ruch nawet bez szczególnego afiszowania się. Współpracujemy na przykład z Fundacją Gebhardt Sport. Tacy ludzie są dobrymi duchami sportu. Jestem im za to bardzo wdzięczny. Twoim okiem wśród Polaków są olimpijskie nadzieje? Pytam w pierwszej kolejności o samą przepustkę na igrzyska, a dopiero potem o wysokie miejsca. - Zdecydowanie. Na to musi oczywiście złożyć się kilka czynników. Myślę tu o Michale Oliwie, ale nie tylko. U trenera Mateusza Kazimierczaka jest zawodniczka, o której wcześniej wspomniałem - Paulina Klimas. Jest na ten moment najwyżej notowana z Polski. Wśród kobiet wysoko jest też Roksana Słupek. Warto zaznaczyć, że poziom u kobiet i mężczyzn jest bardzo wysoki. Startujących mężczyzn jest jednak więcej. Nie chcę tu nikomu umniejszać. Uważam jednak, że u panów z tego powodu jest nieco trudniej. Sporo jest też polskich zawodników, startujących w kategoriach AG. Pokaźna reprezentacja była między innymi podczas niedawnym mistrzostw Europy w Monachium. Dostrzegasz szansę dla najmocniejszych w poszczególnych kategoriach na przejście do sportu profesjonalnego? - Są zawodnicy, którzy kończą na przykład karierę pływacką i szukając pomysłu na siebie, trafiają do triathlonu. Później okazuje się, że są w tym naprawdę dobrzy. Takie osoby potrafią się przebić, choć ciężko o nich powiedzieć, że są amatorami, bo mają przeszłość sportową. Jest natomiast sporo takich osób na dystansach Ironmana. Okazuje się, że mają talent i są po pewnym czasie w stanie ściągać się z najlepszymi w Europie i na świecie. Trzeba wziąć pod uwagę, że na triathlon zawodnik musi mieć czas. To zazwyczaj od 25 do 35 godzin treningu tygodniowo. Pod moim okiem trenuje na przykład Filip Szymonik. Jestem ciekaw jego rozwoju. To właśnie zawodnik półprofesjonalny. Co twoim zdaniem było największym sukcesem polskiego triathlonu ostatnich lat? - Na igrzyskach olimpijskich mieliśmy mocne nazwiska - Agnieszka Jerzyk, Maria Cześnik, czy Marek Jaskółka. Obecnie największym sukcesem nie jest jednak sam udział na igrzyskach olimpijskich, ale czwarte miejsce na mistrzostwach Europy Pauliny Klimas. Żadna z dziewczyn nie miała wcześniej tak wysokiego wyniku w elicie. W sporcie niekwalifikowanym za spory sukces uważam srebro Roberta Wilkowieckiego na mistrzostwach Europy w Ironmanie. Uważam, że polski triathlon po przejęciu zarządzania przez Filipa Szołowskiego odżył. Wszyscy zdają sobie jednak sprawę z tego, że wiele rzeczy trzeba jeszcze poprawić. Zawodnicy mają natomiast możliwości, aby trenować. Związek zapewnia zagraniczne miejsce do szkolenia, gdzie można trenować nawet pięć miesięcy i robić to tak, jak reszta świata. Nie da się przykładowo odpowiednio mocno wytrenować zawodnika na rowerze, jeżeli będzie jeździł tylko na trenażerze, bo za oknem jest śnieg. Polski Związek Triathlonu uczynił pierwszy krok do dalszego rozwoju zawodników. Najbardziej potrzeba nam jednak większej ilości młodych adeptów triathlonu, by z tego narybku w przyszłości mieć kolejnych reprezentantów Polski na imprezach mistrzowskich. Czy odmiana ultra i wszelakie wyzwania działają twoim zdaniem na szkodę profesjonalnego triathlonu? - W przeciwieństwie do biegania, gdzie biegi ultra są na bardzo wysokim poziomie, u czołowych zawodników w przypadku triathlonu są to natomiast amatorzy. Jeśli kogoś to cieszy, w porządku. Natomiast myśląc o poziomie sportowym, mowa może o dwóch zawodowcach startujących na takich zawodach. Z jednej strony popularyzuje to triathlon, z drugiej natomiast nie promuje sportu, który jest dla wszystkich. Ludzie myślą sobie, że triathlon to sport dla herosów. Tymczasem są zawody, które ukończyć może każdy zdrowy człowiek. Przy tym nie jest to dyscyplina, którą można się znudzić. Szkoda, że bardziej promuje się zawodników na dystansie ultra niż tych, którzy zajmują się sportem kwalifikowanym. Sam wywodzę się z biegania. Pamiętam, że my też uważaliśmy bieganie ultra i to w dodatku po górach, za dyscyplinę o słabym poziomie sportowym. Jednak przez lata dyscyplina ta rozwinęła się i mocno zmieniła, a startujących w niej czołowi zawodnicy są na naprawdę bardzo wysokim poziomie sportowym. Trzeba mieć na uwadze, że rekordzista Polski w maratonie - Henryk Szost, wywodzi się właśnie z biegów górskich. Jeśli ta dyscyplina dołączy kiedyś do olimpijskich, poziom podwyższy się jeszcze w większym stopniu. Na ten moment w triathlonie na dystansie ultra rywalizują głównie amatorzy z jednym lub dwoma zawodowcami, a liczba uczestników to często kilku, kilkunastu zawodników ogółem. Póki ta sytuacja się nie zmieni, a ultra triathlon nie będzie miał większej liczby uczestników na wyższym poziomie, to popularyzacja triathlonu poprzez dystanse ultra niestety będzie bardziej ludzi odstraszała, niż zachęcała do jego uprawiania. W rzeczywistości triathlon jest bardzo ciekawą dyscypliną sportu, dającą szerokie możliwości rozwoju. Ponadto wprowadza się różne nowe formy rywalizacji, co również uatrakcyjnia go dla kibiców i ma za zadanie otworzyć dyscyplinę na szersze grono osób, pokazując przy tym, że jest to sport dla każdego.