O godz. 11 zaczęło się Walne Zgromadzenie PKOl -u. Oprócz prezesa, 151 delegatów wybierze zarząd PKOl i komisję rewizyjną. Kadencja władz tej organizacji trwa cztery lata. Adam Drygalski, Interia: Co chce pan zmienić w polskim sporcie? Ryszard Czarnecki: - Chcę zapewnić długofalowe finansowanie dla polskiego sportu poprzez powołanie Polskiego Funduszu Olimpijskiego. Chcę, aby polscy przedsiębiorcy, którzy, co jest widoczne, w mniejszym stopniu angażują się w pomoc sportowcom, w porównaniu z tym, co było kiedyś, mieli ku temu stworzone przyjazne instrumenty, takie jak na przykład możliwość korzystania z odpisów podatkowych. Poruszyłem już tę kwestię w Ministerstwie Finansów i jest przygotowywany projekt ustawy w tym zakresie. Rzecz w tym, żeby związki sportowe wiedziały na czym będą stały za siedem, dziesięć lat, aby mogły pomyśleć o inwestycjach, budowie obiektów, bazie treningowej. Chciałbym przeprowadzić ten projekt ponad podziałami politycznymi, tak aby w przyszłości żadna z ekip rządzących nie chciała wyrzucić go do kosza. Odkładając na bok dalekosiężne plany, weźmy przykład z życia wzięty. Załóżmy, że jeden z trenerów polskiej topowej zawodniczki chce sobie dorobić i potrenować sportowców z Kataru, którzy są oczywiście konkurencją dla "Biało-czerwonych". Co pan robi w takiej sytuacji? - Na pewno chętnie dowiedziałbym się więcej w tej kwestii od prezesa Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, ale jestem pewien, że najlepszą wiedzę w tym temacie posiada były świetny lekkoatleta, obecnie minister sportu. Kiedyś miał pan pomysł zostać sternikiem polskiej piłki... - Zabrakło bardzo niewiele. Dokładnie jednego głosu do rekomendacji Ekstraklasy na prezesa PZPN. Przygodę z Polskim Związkiem Piłki Nożnej uważam za zakończoną, mimo że mam swój wkład w organizację mistrzostw Europy 2012, jako wiceprzewodniczący Wydziału Zagranicznego. Jako prezes PKOl będę oczywiście wspierał polską piłkę, która na szczęście ma się świetnie. Chciałbym maksymalnie pomóc mniejszym związkom, aby zyskały poczucie finansowego bezpieczeństwa, tak jak to jest w przypadku federacji piłkarskiej czy siatkarskiej. Dlaczego oficjalnie nie popiera pana Prawo i Sprawiedliwość? - Prawo i Sprawiedliwość nigdy nie ingerowało i nigdy nie będzie ingerować w sport, więc trudno mi sobie wyobrazić taką sytuację. Byłoby to i niezręczne i niedopuszczalne. Co oczywiście nie oznacza, że ludzie ze świata polityki nie powinni próbować swoich sił w sporcie. Delegatem Ludowych Związków Sportowych jest na przykład Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL-u, co nie jest przecież niczym złym. Czym innym jest jednak partyjne wskazanie. Nigdy nie oczekiwałem takiego gestu. Ale minister sportu Witold Bańka siedział na wczorajszej konferencji prasowej przed Orlen Warsaw Marathon z Andrzejem Kraśnickim a to działacze ze związków sportowych mogą odebrać, jako przyzwolenie obozu rządzącego dla kandydatury obecnego prezesa. - Niech pan nie przesadza. Ja w życiu siedziałem obok różnych osób, z którymi nie miałem nic albo niewiele wspólnego. Minister sportu w mojej ocenie zachowuje w tej kwestii neutralność, nie bywa na walnych zjazdach wyborczych w związkach sportowych i z tego co wiem, nie będzie go też jutro w PKOl-u. Czy bierze pan pod uwagę porażkę w wyborach? Nic tak nie zatruwa życia politykom jak przegrane a pana konkurent ma na papierze większe poparcie. Jest sens ryzykować? - Kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Ani w sporcie, ani w polityce. Ale, czy jak prawdziwy działacz policzył pan już szable? Bo oficjalnie popiera pana jeden związek a pana rywala ponad trzydzieści. - Proszę wziąć pod uwagę fakt, że mój przeciwnik otrzymał poparcie tych związków w momencie, gdy nie była jeszcze znana moja kandydatura. Wierzę, że w sobotę zapadną w Polskim Komitecie Olimpijskim takie decyzje, które pozwolą długofalowo budować potęgę polskiego sportu. Ale że wrócę na moment do polityki i do PiS-u. Wprowadzanie ustaw zmieniających polski sport idzie państwu, jak po grudzie. To nie jest nawet tempo maratońskie. Do tego są w nich pewne braki. Na przykład dezubekizacja, o której mówi się w kontekście związków sportowych, będzie działać tylko na szczeblu centralnym. Działaczy terenowych nie będzie już to prawo dotyczyć. Może obóz rządzący ma po prostu ważniejsze sprawy na głowie, niż sport? - To jest dobre pytanie, ale do ministra sportu. Ja będę działał w ruchu olimpijskim. Rozmawiał Adam Drygalski