Przybywając na Wyspy rosyjski oligarcha Roman Abramowicz traktowany był jak nuworysz, dziś stał się już szacownym obywatelem. Być może nikomu więcej niż jemu zawdzięcza najwspanialsza liga świata. Gdyby nie zbudował kosztem miliarda funtów drużyny Chelsea, Manchester United zgarnąłby wszystkie mistrzostwa w ostatnich siedmiu latach. A wtedy debata o atrakcyjności, różnorodności i zaciętości Premier League, byłaby bezprzedmiotowa. Magnat z Rosji nie poznał jego geniuszu Abramowicz popełnił jednak jeden błąd, którego do dziś nie potrafią mu wybaczyć fani Chelsea. Nawet prezes tak do niedawna butny jak Florentino Perez potrafił ukorzyć się wobec geniuszu Jose Mourinho. Dlaczego we wrześniu 2007 roku Rosjanin pozwolił ponieść się nerwom? "Mou" stworzył Chelsea z Drogbą, Lampardem i Terrym, zdobył z nią dwa mistrzostwa kraju, ale został wylany z pracy przy pierwszym niepowodzeniu. Rosjanin w jakiś sposób przyznał się do błędu wydając latem aż 15 mln euro na sprowadzenie Andresa Villasa-Boasa, kiedyś asystenta "Mou", który pracując już samodzielnie w Porto pobił jego rekordy. 35-letni Portugalczyk, czyli młodsza i bardziej "cywilizowana" kopia guru, miał dokonać zmiany pokoleniowej na Stamford Bridge. Villas-Boas okazuje się jednak znacznie mniej sprawnym graczem od Mourinho. Po odejściu tego drugiego płakali nawet najwięksi piłkarze, pierwszy skonfliktował zespół wewnętrznie prowadząc donikąd. Abramowicz kupił Villasowi-Boasowi graczy, jakich potrzebował, ale nowa Chelsea człapie na piątym miejscu w tabeli. Zupełnie realne jest, że po raz pierwszy od czasu, gdy kupił ją Rosjanin, nie zakwalifikuje się do Ligi Mistrzów. W zaledwie pół roku z największej wschodzącej gwiazdy wśród trenerów, Villas-Boas zmienił się w gwiazdę spadającą. Kibice Chelsea chcą powrotu "Mou" Po ostatniej porażce w Premier League z Evertonem, młody trener Chelsea przyznał to, co wiedzieli wszyscy: że część piłkarzy nie podziela jego pomysłów. Chodzi o grupę starszych gwiazd niepotrafiących zaakceptować upływu czasu. Problem polega jednak na tym, że młodsi nie umieją ich zastąpić. Portugalczyk chętnie postawiłby na Fernando Torresa w ataku, ale ten gra tak fatalnie, że już w przerwie sobotniego meczu 1/8 finału Pucharu Anglii z drugoligowym Birmingham, musiał zastąpić go Didierem Drogbą. 34-letnim weteranem, który wrócił wycieńczony fizycznie i psychicznie z Pucharu Narodów Afryki. Na Stamford Bridge Chelsea nie dała rady drugoligowcom, a sfrustrowani kibice domagali się powrotu Mourinho. Dzień wcześniej tego samego żądali fani na San Siro, kiedy Inter przegrywał z Bologną 0-3. Katastrofalna sytuacja w obu dawnych klubach Portugalczyka, podkreśla tylko jego geniusz. On sam dokonuje kolejnej rzeczy niemożliwej, detronizując w lidze hiszpańskiej jeden z najlepszych zespołów w historii piłki. Próbując wyjaśnić fenomen "Mou" jego były piłkarz Thiago Motta (dziś PSG) zwrócił uwagę, że nigdy wcześniej, ani później nie pracował z człowiekiem o tak silnym charakterze. Faktycznie, Portugalczyk działa wręcz brawurowo. Z Pereza, czyli lwa, który pożerał trenera za trenerem, zrobił łagodnie miauczącego kocura. Usunął z Santiago Bernabeu Jorge Valdano, nie bał się nawet konfliktów z takim symbolem klubu jak Iker Casillas. Mistrz świata Sergio Ramos błaga drugi rok, że chciałby grać na stoperze, ale to "Mou" wyznacza mu pozycję na boisku. W sobotnim spotkaniu z Racingiem Santander wrócił na prawą stronę bez słowa sprzeciwu. Nie musi się liczyć z nikim? Mourinho sprawia wrażenie jedynego trenera na świecie, który nie musi się liczyć z nikim. O sędziach mówi co chce, krytykuje innych trenerów, kiedy mu się spodoba. Z pozoru ma wokół siebie samych wrogów, ale piłkarze i kibice idą za nim w ogień, z tego banalnego powodu, że on prowadzi ich do zwycięstw. Tak się składa, że drogi Claudia Ranieriego, Villasa-Boasa i Mourinho zejdą się za chwilę w Lidze Mistrzów. Pierwszy zabiera do Marsylii drużynę, która w pięciu ostatnich meczach ligowych zdobyła zaledwie punkt. Porażka będzie dla niego gwoździem do trumny, tak jak niepowodzenie na San Paolo w Neapolu dla Villasa-Boasa. Obaj trenerzy zależą dziś od swoich piłkarzy, muszą być dla nich sympatyczni, przekonać do wspólnego celu. Tymczasem Madryt oczekuje wyprawy do Moskwy we względnym spokoju. Wiadomo, że "Mou" zapanuje nad wszystkim, poza mrozem. Jeszcze raz okazuje się, że futbol to nie jest sport demokratyczny. Znacznie bardziej sprawdzają się w nim metody zamordysty. Portugalczyk nie jest jednak dyktatorem bezrefleksyjnym. Wie, że futbol przyznaje rację wyłącznie zwycięzcy. Robi więc wszystko, by uniknąć zawstydzającej reputacji dobrego, miłego trenera, którego jedyną wadą jest to, że nie ma wyników. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego