Analiza nagłówków światowej prasy wskazuje jasno, kto w poniedziałkowy wieczór przegrał 0-5 na Camp Nou. Nie tyle silny jak nigdy (według słów Jorge Valdano) Real Madryt, nie tyle widzący w sobie najlepszego piłkarza świata Cristiano Ronaldo, nie tyle genialna defensywa kierowana przez Ricardo Carvalho, czy aspirujący do schedy po Zidanie Mesut Ozil. Najbardziej przegrał najlepszy trener na świecie, który siedział na ławce z miną zbitego psa patrząc jak to, co zbudował rozpada się w drobny mak. Oczywiście Mourinho świadomie bierze wszystko na siebie, by odciążyć piłkarzy. Po meczu działacze Realu zorganizowali graczom ucieczkę z Camp Nou tylnym wyjściem, uznając, że ich nerwy są zbyt skołatane, by wystawić je na pastwę tłuszczy dziennikarskiej. Mourinho został sam, odpowiadał na pytania również te, których nie można było zadać piłkarzom Realu. Pierwsze dotyczyło "upokorzenia i kompromitacji". Trener jak zwykle znalazł w sobie siłę, by zdobyć się na odrobinę oryginalności. Powiedział, że upokorzony się nie czuje, przeciwnie, ta porażka - najwyższa w jego karierze była najłatwiejszą do zaakceptowania. "Kiedy przegrywa się przez błędy arbitra, lub piłka po strzałach twoich piłkarzy trzy razy trafia w słupek, kiedy drużyna ma gigantycznego pecha, wtedy porażka boli najbardziej". Tymczasem w poniedziałek Real przegrał z drużyną lepszą pod każdym względem. Mourinho wyznał, że jeszcze w przerwie próbował coś zmienić zagęszczając środek pola przez wprowadzenie Lassa, ale po trzeciej bramce dla Barcelony jego wpływ na losy meczu kompletnie się wyczerpał. Nic więcej zrobić nie mógł, nawet nie podnosił się więc z ławki. Dziennik "Marca" zamieścił wypowiedź Juande Ramosa, którego drużyna półtora roku temu przegrała z Barceloną na Santiago Bernabeu 2-6. "Wtedy nie było kompromitacji, teraz tak" - powiedział Ramos. W internetowej ankiecie największego dziennika w Hiszpanii aż 97 proc czytelników przyznaje mu rację. To samo wynika ze słów Xaviego Hernandeza, który nie bardzo chciał się w ogóle wypowiadać na temat pokonanych uznając, że to, co się stało na Camp Nou musiało być dla nich wstrząsające. "Wygrywając 6-2 w Madrycie nie czuliśmy się panami na boisku w tak wielkim stopniu, jak w poniedziałek" - stwierdził. Do tej pory, w karierze trenerskiej Mourinho nie stracił nawet czterech goli. Jego drużyny, od Porto, przez Chelsea, po Inter słynęły z nadzwyczajnej organizacji gry defensywnej. W 12 kolejkach Primera Division Real pozwolił trafić do bramki Casillasa zaledwie sześć razy, bramkarz Realu interweniował najrzadziej w całej lidze. "Tymczasem na Camp Nou podarowaliśmy Barcy dwa gole w sposób ocierający się o śmieszność" - skomentował. "I sami jesteśmy sobie winni". Na koniec "Mou" wspomniał, że już kilka razy opuszczał stadion Barcy pokonany, ale w poniedziałek dopiero po raz pierwszy poczuł, że w sposób bezdyskusyjnie zasłużony. Co powiedział w szatni swoim graczom? Oczywiście przypomniał im historię Interu, który przed rokiem, w eliminacjach LM przegrał w Katalonii gładko 0-2, a potem sprawił, że to barcelończycy oglądali finał w telewizji. Mourinho nie zgadza z tezą, że wynik 5-0 pokazuje różnicę między obydwoma drużynami. "Oni zagrali doskonale, my katastrofalnie". "Mamy w sobie wielką chęć rewanżu. Być może wrócimy na Camp Nou jeszcze w tym sezonie". Real ma szansę trafić na Barcelonę już w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Królewscy nie byli w tej fazie od sześciu lat, ale Mourinho jest pewny, że dokona przełomu. W Madrycie czekały na Portugalczyka dwie informacje: jedna zła, druga dobra. Zła, że został ukarany przez UEFA za "aferę kartkową" w pojedynku z Ajaksem, dobra, iż komitet dyscypliny w Hiszpanii "wycenił" skandaliczny faul Sergio Ramosa na Leo Messim oraz atak na Xaviego i Puyola na jeden mecz dyskwalifikacji. W 90. min Ramos zachował się tak, jakby chciał zakończyć karierę Argentyńczyka, na szczęście nic się Messiemu nie stało, więc uznano to za okoliczność łagodzącą. Nie dobija się rannych... Dyskutuj z Darkiem Wołowski na jego blogu!