W marcu miną trzy lata odkąd Adam Małysz ostatni raz wygrał zawody Pucharu Świata. Miał w tym czasie okresy ciężkiego kryzysu: jak przed rokiem, gdy w desperacji porzucił starty w Pucharze Świata, by szukać ratunku w Finlandii u zwolnionego przez PZN Hannu Lepistoe. Były też chwile lepsze: w tym drugim z rzędu nieudanym sezonie, Polak i tak trzy razy zdołał wedrzeć się na podium. W ciągu 9 lat, które mijają od eksplozji jego talentu na 49. Turnieju Czterech Skoczni Małysz miał porywające wzloty (cztery tytułu mistrza świata, cztery Kryształowe Kule, dwa medale olimpijskie), ale też nie uniknął upadków. Nigdy jednak nie czekał na pucharowe zwycięstwo tak długo jak teraz. Oglądając konkurs w Bischofshofen, kończący 58. edycję TCS byłem przygnębiony. Polak skakał w każdej serii aż o 10 metrów krócej niż najlepsi. Nawet starszy od Małysza Janne Ahonen, który na rok rzucił skoki, i teraz wraca. Wszystko byłoby ok., gdyby nie chodziło o tak wielkiego mistrza, który szykuje się do medalowej operacji na igrzyskach w Vancouver. CZYTAJ DALEJ I DYSKUTUJ NA BLOGU DARKA WOŁOWSKIEGO! Zobacz także Kofler zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni Austriak dołączył do ekskluzywnego grona