Ciekawe, co czuje Raul Lozano? Trzy lata temu zdobywał z Polakami wicemistrzostwo świata, po to by odebrać dymisję po igrzyskach w Pekinie. Rozwód z PZPS nie był łatwy, dlatego ci, którzy znali małego Argentyńczyka wróżyli, że kiedy obejmie kadrę Niemiec mecze z nimi staną się dla Polaków siatkarskimi wojnami. W Turcji siatkarze dali sobie radę, nie tylko z Lozano, ale ze wszystkimi - łącznie z własną słabością. Bo przecież takim siatkarskim laikom jak ja powtarzano zawsze, że bez Wlazłego i Winiarskiego kadra tkwi w siatkarskim trzecim świecie. Okazało się jednak, że to nieprawda. Piotr Gruszka, który już trzy lata temu nie był graczem podstawowej szóstki scalił wokół siebie drużynę na miarę mistrzów Europy. We wszystkich relacjach i komentarzach powraca motyw charakteru i inteligencji tej grupy, która skromnie, ale widać z wiarą wyprawiła się nad Bosfor. Na działaczach PZPS się nie znam, ale wiem co odróżnia ich od piłkarskich. Po eksperymencie z Lozano szefowie polskiej siatkówki nie obrazili się na resztę świata. Uznali, że drużynę narodową wciąż może prowadzić obcokrajowiec i postawili na Daniela Castellaniego, bo był najlepszym kandydatem. Tymczasem po trzech latach współpracy z Leo Beenhakkerem działaczom PZPN w głowinach mieści się wyłącznie rodak. Tak jakby przed Holendrem nie pracował z kadrą cały tabun rodzimych trenerów. Wybaczcie jeszcze kilka piłkarskich analogii. Rzecz jasna polscy siatkarze od lat zajmowali w światowej hierarchii miejsce bez porównania wyższe od piłkarzy. Ale z tego, co o nich czytałem bywali równie "uzdolnieni" w kwestii zaprzepaszczania swoich szans. Tak było na przykład w igrzyskach olimpijskich - z siatkarskiego punktu widzenia najważniejszych zawodach każdego czterolecia. Teraz stało się jednak coś przeciwnego. 12 miesięcy po traumie w Pekinie, którą była porażka z Włochami 2:3 o wejście do strefy medalowej, niemal ci sami ludzie znaleźli w sobie siłę, by po życiowej klęsce porwać się na życiowy sukces. Piłkarzom to nigdy dane nie było. Porażka zwykle pogłębiała kompleksy, rodziła kolejną porażkę, tak jak ostatnio z klęski na Euro 2008 wzięła się ta jeszcze bardziej dotkliwa w eliminacjach MŚ w RPA. Pamiętam wielkie sportowe oczekiwania roku 2006. Kadrze Pawła Janasa wystarczył triumf nad skromnym Ekwadorem, by na mundialu w Niemczech wcielić się w rolę bohaterów narodowych. Zawód 40 tys fanów, którzy przeżyli na żywo mecz w Gelsenkirchen pozostał dla mnie na zawsze jednym z trudniejszych sportowych wspomnień. Kiedy rok wydawał się stracony, w Japonii kadra Lozano zdobyła srebrny medal mistrzostw świata. A potem Polskę ogarnął siatkarski obłęd. Mały Argentyńczyk długo nie mógł pojąć, że jego praca może uszczęśliwić tylu ludzi. Polska znów była krajem siatkówki, tak jak 30 lat wcześniej podczas igrzysk w Montrealu. Gdy siatkarze Wagnera zwyciężali w finale ZSRR, piłkarze Górskiego przegrali mecz o złoto z NRD (obu rywali dziś już nie ma). Pamiętam to na tyle dobrze, że potem przez lata wydawało mi się naturalne, iż drogi naszych siatkarzy i piłkarzy zawsze będą jakoś powiązanie. Od trzech lat jednak związane są w ten sposób, że siatkarze wyrywają nas z traumy po tym, czego dokonują piłkarze. I właśnie znowu im się udało. ZAJRZYJ NA BLOG DARKA WOŁOWSKIEGO I DYSKUTUJ TAM Z AUTOREM!