Jeden mecz, jeden strzał, jeden gol - tak wyglądają ligowe statystyki Holendra z tego sezonu. 20 września 2009 roku Real wygrywał z Xerez 4:0, gdy van Nistelrooy dokonał ostatniego wysiłku. Bramka w 88. min kosztowała go drogo, dała jednak klubowi z Madrytu pierwsze miejsce. Słodycz płynącą z patrzenia z góry na Barcelonę mącił uraz Holendra, który właśnie po to wyszedł na boisko, by ostatecznie zapomnieć o operacji kolana. Zabawnie zabrzmiały słowa Ruuda na początku tego sezonu, kiedy po galaktycznych zakupach Florentino Pereza poradził rodakom, by wyjechali z Madrytu. Mówił do Robbena, Sneijdera, Huntelaara, Drenthe i van der Vaarta, przypominając, że sezonu, który kończy się mundialem, nie można przesiedzieć na ławce. Dziś tę dobrą radę zastosował wobec siebie, choć on oczywiście do RPA się już nie wybiera. Uznał jednak, że drużyna, która ma Ronaldo, Benzemę, Higuaina i Raula, obejdzie się bez niego. Przedostatnią bramkę dla Realu Ruud van Nistelrooy zdobył 18 października 2008 roku w derbach Madrytu z Atlético. Dzięki niej Królewscy wygrali 2:1. Niespełna miesiąc później amerykański chirurg Richard Steadman, który już raz operował Holendra (jeszcze jako gracza PSV Eindhoven) dokonał kolejnego zabiegu łąkotki i więzadeł w prawym kolanie. Można było podejrzewać, że 32-letni wtedy napastnik, już się po tym nie podniesie. W czerwcu 2006 roku został jednym z pierwszych transferów Ramona Calderona, który miał wyciągnąć klub z dna po "erze galaktycznej I". Nowy prezes wolał Didiera Drogbę, ale Predrag Mijatovic i Franco Baldini przekonali go do 30-letniego van Nistelrooya gwarantując za jego "zespołowy" charakter. Calderon sprowadził tłum nowych graczy, ale to właśnie van Nistelrooy był jego najlepszym zakupem. I jednym z tańszych, Manchester pozbył się trzydziestolatka za 15 mln euro. Ruud chciał grać w Realu. Tak bardzo, że nakłonił szefów Manchesteru, by oddali go do Madrytu, a nie Monachium, gdzie Bayern proponował lepsze warunki. W pierwszym sezonie, w drużynie Fabio Calello zdobył 25 bramek zostając mistrzem Hiszpanii i królem strzelców Primera Division. Bez tych goli nie byłoby detronizacji Barcelony, bo strzały Holendra przyniosły drużynie aż 25 pkt. Tak efektywny w jednym sezonie nie był przed nim nikt: ani Di Stefano, ani Puskas, ani Hugo Sanchez, ani Butragueno, Raul i Ronaldo. Sam "wyróżnia" bramkę z Saragossą, która uratowała Realowi tylko remis, ale i aż tytuł mistrzowski. Ruud, który zaczynał karierę jako obrońca, jest strzelcem wyjątkowym. Zdobywał koronę w trzech ligach: hiszpańskiej, angielskiej i holenderskiej. Drugi rok w Madrycie był jednak dla niego zdecydowanie gorszy (16 bramek) - wtedy zaczęły się kłopoty ze zdrowiem. Fani byli na niego wściekli, gdy poddał się operacji przed zakończeniem sezonu, po to by wyleczyć się na Euro 2008. Kolejne nieszczęście stało się półtora roku temu w wyjazdowym meczu z Juve w Champions League przegranym przez Real 0:2. Znów trzeba było iść pod nóż i przeżyć gehennę walki o powrót. Gdy wyszedł na boisko tego lata cieszył się każdym przebiegniętym metrem, każdym kopnięciem piłki: nie jak emeryt, ale jak junior. A potem przyszedł mecz z Xerez i kolejne stracone miesiące. 34-letni napastnik zawziął się jednak mocno, i twierdzi, że pogra jeszcze trzy lata. Wczoraj, gdy przed spotkaniem z Malagą ostatni raz wyszedł do fanów z Bernabeu, owacji nie było końca. "Dałem Realowi wszystko, co miałem" - powiedział van Nistelrooy, a tłum czekał na niego jeszcze po meczu. Wychodząc z Santiago Bernabeu Ruud długo stał przed witryną z dziewięcioma Pucharami Europy. To jego największy kompleks. Żegnając się z kolegami poprosił, żeby na dziesiąty Puchar nie czekali długo, a on będzie go świętował razem z nimi. Już jako piłkarz Hamburga. POROZMAWIAJ O FUTBOLU Z DARKIEM WOŁOWSKIM