Na ostatni gwizdek Viktora Kassai nikt na Wembley nie oczekiwał z zapartym tchem. Bój Barcelony z Manchesterem United okazał się tak nierówny, jak żaden inny finał Champions League w ostatnich 10 latach. Nie chodzi przy tym o wynik 3-1, zwłaszcza, że aż do 54. min i potężnego strzału Leo Messiego utrzymywał się remis 1-1. Z każdą chwilą mistrz Anglii stawał się jednak bardziej bezradny, a po meczu Alex Ferguson wyznał, że przez 37 lat pracy w zawodzie trenera nie zetknął się z fenomenem podobnym do Barcelony. Czy w erze Ligi Mistrzów (od 1993 roku) doczekamy w końcu zespołu zdolnego obronić trofeum? Gwizdek węgierskiego arbitra kończył poprzednią edycję rozgrywek, ale nie podsumowywał dokonań drużyny Pepa Guardioli. Można przypuszczać, że Barcelona, która w ciągu pięciu ostatnich lat wygrała najważniejsze klubowe rozgrywki aż trzy razy, ma równie świetlane perspektywy. Jedyny ważny gracz zagrożony bezpośrednio upływem czasu, 33-letni Carles Puyol wystąpił na Wembley zaledwie przez 3 minuty. Konkurencja w drugiej linii Drużynę, która już ma swoje miejsce historii wzmocnili latem Cesc Fabregas i Alexis Sanchez, a olbrzymi postęp Thiago Alcantary sprawia, że konkurencja w drugiej linii jest większa niż w jakimkolwiek innym klubie. Powrót Cesca na Camp Nou, był jak budzący zastrzyk adrenaliny dla jego kolegów, gdyby mieli tendencję do spoczywania na laurach. Czas w futbolu płynie jednak tak błyskawicznie, że wystarczyło jedno potknięcie, w ligowym meczu z Realem w Sociedad w minioną sobotę, by w Europie przypomniano sobie pointę z kultowej komedii "Pół żartem pół serio" (nikt nie jest doskonały). Ten, kto zechce odebrać Barcelonie tytuł najlepszej drużyny Europy będzie musiał otrzeć się o doskonałość. Pierwszy w kolejce jest Milan, przyjeżdżający we wtorek na Camp Nou bez kontuzjowanego Zlatana Ibrahimovica. Kiedy przed rokiem Guardiola wyrzucał Szweda z Katalonii, ten poprzysiągł mu zemstę całkiem serio. Czy siedmiokrotny triumfator Pucharu Europy zdoła postraszyć drużynę wydającą się dziś być poza jego zasięgiem? Najbardziej naturalnym rywalem Barcy, także poza krajem jest jednak Real Madryt. Nawet powściągliwy w ocenach selekcjoner Hiszpanii Vicente del Bosque stwierdził, że już w poprzednich rozgrywkach zespół Jose Mourinho zasłużył bardziej niż Manchester na grę w finale. "Choć mamy dwie najlepsze drużyny na świecie, nie mamy najlepszej ligi" - powtarzają krytycy Primera Division. Katalończycy obawiają się Realu zdecydowanie najbardziej: ze względu na historię dawną i najnowszą. W ostatnich trzech latach Mourinho był jedynym szkoleniowcem zdolnym do pokrzyżowania planów Guardioli, a poza tym odkąd jest w Madrycie rywalizacja hiszpańskich kolosów zmienia się w wojnę domową, w której zespół z Katalonii nie czuje się dobrze. W Superpucharze Hiszpanii jeszcze raz wygrali piłkarze Guardioli, ale Mourinho udowodnił, że ultradefensywny Real z poprzedniego sezonu był tylko półproduktem. Szybko dorasta do poziomu Barcelony i, jak ocenia wyrzucony z Madrytu Jorge Valdano, już zaczyna zaglądać jej w oczy. "Antybarca" Jose Mourinho Mourinho buduje drużynę według skrupulatnego planu, latem dwa najważniejsze transfery to Nuri Sahin i Fabio Coentrao, piłkarze, o których nikt inny przesadnie nie zabiegał. Wadą młodego Turka jest delikatne zdrowie, kibice w Madrycie jeszcze długo poczekają na jego debiut. Bez względu na wszystko, w pracach nad planem "antybarca" Jose Mourinho jest najbardziej zaawansowany. Tyle, że od 2003 roku i pokonania Manchesteru United w ćwierćfinale Ligi Mistrzów królewski klub nie wyeliminował ani jednego rywala zaliczanego do światowej czołówki. Czy drużyna Mourinho jest gotowa radzić sobie z angielskimi potęgami? Portugalski trener przełamywał już wiele barier. Stolica europejskiej piłki przenosi się z Mediolanu do Manchesteru. United i City weszły w sezon fenomenalnie, Wayne Rooney zdobył 8 goli w czterech meczach Premiership, a duet lokalnego rywala Sergio Aguero - Edin Dżeko w sumie aż 12. Danny Welbeck, Ashley Young i Tom Cleverley wnieśli do drużyny Aleksa Fergusona siłę i entuzjazm huraganu, a Chris Smalling, Phil Jones i Jonathan Evans sprawiają, że nawet firmowa para stoperów Rio Ferdinand - Nemanja Vidic przestaje być nietykalna. Głębsze zmiany dokonały się jednak w City. Żaden piłkarz nie musi już traktować go, jak miejsca gdzie pracuje się wyłącznie dla zarobku. Drużyna przestała być postrzegana jak luksusowy kaprys szejka Mansoura, stając się dzięki jego pieniądzom wschodzącą europejską potęgą. W tyłach grają gladiatorzy, z przodu zawodnicy finezyjni jak Silva, Yaya Toure, Nasri, Aguero i Tevez gwarantujący kombinacyjny futbol na poziomie zbliżonym do Barcelony. W klubie brakuje tylko tradycji i doświadczenia, by mógł być on traktowany, jako faworyt Champions League. Najgorsze wrażenie z wielkich sprawia na początku sezonu Chelsea. Czas powinien jednak pracować na korzyść Andre Villasa-Boasa. W końcówce okna transferowego Roman Abramowicz uznał zmianę trenera za niewystarczającą, drużyna dostała zastrzyk nowych sił, a transfery Juana Maty, czy Raul Meirelesa, a także powrót z wypożyczenia Daniela Sturridge'a sprawiają, że poszukujący formy Fernando Torres może spokojnie siedzieć na ławce nawet gdy Didier Drogba leczy kontuzję. Ma sposób na Barcelonę Villas-Boas powiedział niedawno, że ma sposób na Barcę. Oczywiście nie gwarantuje on sukcesu, ale daje nadzieję. Z taką myślą przystępują do sezonu wszyscy wielcy. Hasło "bij mistrza" zacznie być jednak aktualne dopiero w lutym, kiedy Champions League znajdzie się w fazie pucharowej. Co najmniej do tego czasu aktualne pozostanie zdanie trenera Marsylii Didiera Deschampsa, że współczesne zespoły dzielą się na dwa rodzaje: Barcelonę i resztę. Po raz 15. z rzędu w Lidze Mistrzów nie wystąpi mistrz Polski, na otarcie łez zobaczymy rekordową w fazie grupowej liczbę polskich graczy. Jest ich 12, ale nie dałoby się z nich utworzyć jedenastki, bo aż czterej to bramkarze (Szczęsny, Fabiański, Sandomierski, Kuszczak). Najbardziej "polski" Trabzonspor (Głowacki, Mierzejewski i bracia Brożkowie z których do LM zgłoszono tylko Pawła) przepadł w eliminacjach, ale potem zajął miejsce zdyskwalifikowanego za korupcję Fenerbahce. Do Ludovica Obraniaka z Lille dołączył Ireneusz Jeleń. Wobec kłopotów Arsenalu, największe szanse na sukces ma chyba trio z Dortmundu. We wtorek polski mecz na Signal Iduna Park - Borussia tuż po ligowej porażce z beniaminkiem, podejmuje Arsenal tuż po pierwszym zwycięstwie w Premier League. Naprzeciw siebie staną Wojciech Szczęsny i Robert Lewandowski dwaj najwięksi bohaterowie niedawnego meczu Polska - Niemcy. Wydaje się jednak mało prawdopodobne by polscy piłkarze wzięli udział w "polowaniu na Barcelonę". Nawet dla Arsenalu i Borussii to chyba zbyt wysokie progi. Polacy w LM 2011/2012: Trabzonspor (grupa B): Arkadiusz Głowacki, Adrian Mierzejewski, Paweł Brożek Borussia Dortmund (grupa F): Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski, Łukasz Piszczek Arsenal Londyn (grupa F): Wojciech Szczęsny, Łukasz Fabiański OSC Lille (grupa B): Ludovic Obraniak, Ireneusz Jeleń Manchester United (grupa C): Tomasz Kuszczak KRC Genk (grupa E): Grzegorz Sandomierski <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2135002">Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego</a>