Nie ma w tym żadnej kpiny, ani cienia ironii. Tak jak większość uważam, że zespół Jose Mourinho zagrał na Camp Nou wielki mecz. Wbrew swoim deklaracjom portugalski trener wsłuchał się w głos fanów z Santiago Bernabeu. Przyciśnięty do muru dał swoim graczom więcej swobody, co jak podejrzewano wyszło Realowi wyłącznie na dobre. W dziesiątym meczu, w którym "The Special One" poprowadził "Królewskich" przeciw Barcelonie po raz pierwszy odważył się puścić na boisko Kakę i Oezila jednocześnie. Niemiec był jednym z bohaterów wieczoru. Gdyby tak jeszcze najlepszy ostatnio w drużynie Karim Benzema spędził w grze więcej niż 25 minut. Odważna gra Realu wywołała w Madrycie entuzjazm. Sergio Ramos ogłasza na twitterze, że długo oczekiwane lekarstwo na Barcę zostało wreszcie wynalezione. To samo czuł jednak zapewne po ubiegłorocznym finale Pucharu Króla lub po remisie 1-1 na Camp Nou w rewanżowym starciu półfinału Ligi Mistrzów. Ani pierwszy, ani drugi przypadek nie okazał się jednak niczym więcej, niż odstępstwem od normy. Normę oddają statystyki: z 14 ostatnich spotkań z Barceloną, Real przegrał dziewięć, wygrał jedno. Przez trzy sezony zespół Pepa Guardioli oddał wielkiemu rywalowi zaledwie jedno trofeum (Puchar Króla), sam zdobywając aż 13. To przepaść. Nic dziwnego, że mający dość upokorzeń fani Realu chwytają się każdej nadziei na przełom. Dziś dostrzegają go w środowym starciu na Camp Nou, choć do półfinału Pucharu Króla awansowali Katalończycy. Oczywiście można tym obarczyć sędziów. Jeden z felietonistów madryckiego dziennika "As" ocenił, że Teixeira Vitienes ponosi za to winę w 75 procentach. Kompleks wobec drużyny Pepa Guardioli zaślepia w Madrycie zbyt wielu ludzi. Niedawno, w Primera Division Real świętował zdobycie mistrzostwa jesieni. Co to za sukces dla klubu, który tytuł nr 1 w Hiszpanii wygrywał rekordowe 31 razy? Pierwsze miejsca na półmetku i prawie awanse mogą zadowalać klubiki, a nie takiego potentata jak ten z Madrytu, którego witryny zdobi 9 Pucharów Europy. Z ogłoszeniem przełomu w rywalizacji z Barceloną, Real powinien poczekać. Najwcześniej może nastąpić on w ćwierćfinale Champions League, jeśli oba hiszpańskie kolosy przejdą Leverkusen i CSKA, a potem wpadną na siebie. Gdyby wtedy gracze Realu zagrodzili Barcy drogę do obrony trofeum, dokonaliby czegoś nadzwyczajnego. W wyścigu po tytuł mistrza Hiszpanii zespół Mourinho jest dziś faworytem. Pięć punktów przewagi to dużo, zważywszy, że w 19 meczach pierwszej rundy "Królewscy" stracili zaledwie 8 pkt. Z ogłoszeniem przełomu i tu trzeba jednak czekać, zwłaszcza, że wystarczy jeden remis lidera, by Barca dopadła go na odległość trzech punktów i 22 kwietnia na Camp Nou miała szansę wskoczyć na pierwsze miejsce. Podstawą sukcesu w sporcie jest właściwa ocena klasy i możliwości rywali. Ci, którzy ją pomniejszają, szkodzą sobie. Szacunek Pepa Guardioli dla Realu nie jest udawany. Klub z Madrytu przez lata prześladował Katalończyków w zmaganiach o mistrzostwo Hiszpanii zmuszając do skarżenia się na sędziów, spiski, reżim i niesprawiedliwości dziejowe. Guardiola wyrósł w tej atmosferze, ale podobnie jak nieżyjący już George Best uważał, że prawdziwi mistrzowie nie płaczą, ale zwyciężają. Kiedy w 2002 roku królewską kolekcję wzbogacał dziewiąty Puchar Europy, a galaktyczni z Figo i Zidane'em panowali w światowym futbolu, Barca miała jeden tytuł nr 1 na kontynencie zdobyty przez legendarny Dream Team z piłkarzem Guardiolą. Była wielkim klubem, z wielkimi kompleksami i małymi osiągnięciami pogrążonym w rozważaniach na temat swojej bolesnej przeszłości. Pomysł Johanna Cruyffa zaszczepienia mentalności zwycięzców w Katalonii podjął kolejny Holender Frank Rijkaard, a potem Guardiola. Uczeń Cruyffa dał Barcy status europejskiej potęgi mogącej stać w jednym szeregu z Manchesterem United, Ajaksem Amsterdam, Bayernem Monachium, Liverpoolem, a tylko krok za Milanem i Realem Madryt. Od czasów trenera Cruyffa dokonania Barcy i jej rywali z Santiago Bernabeu są porównywalne. W ostatnich 40 miesiącach zespół z Katalonii nie ma sobie równych. Konkurenci ledwo zipią, a ten największy musi nazywać zwycięstwami remisy. Być może najdoskonalszą miarą osiągnięć Pepa Guardioli jest właśnie fakt, że zmusił najbardziej utytułowany klub na świecie do celebrowania "półsukcesów". Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim Real od rana do nocy! Bądź na bieżąco i zaprenumeruj wszystkie informacje na jego temat! Barca na okrągło! 24 h na dobę! Nie przegap żadnego newsa! Zaprenumeruj informacje na jej temat!