Pięć bramek, a może przede wszystkim siedem żółtych kartek to dowód, że w Buenos Aires zdarzyło się coś więcej niż towarzyska gra w hołdzie dla mistrzów świata. Piłkarze Vicente del Bosque byli przyjmowani w Argentynie jak królowie, ale tylko do chwili, gdy zabrzmiał gwizdek sędziego na stadionie River Plate. Z pewnością motywację do gry większą mieli Argentyńczycy reklamujący mecz, jako "finał, do którego nie doszło". To oni zawalili mistrzostwa w RPA, to po ich klęsce z Niemcami 0-4, starcie z Hiszpanami było niemożliwe. Wczoraj strzelali te bramki, które powinni byli zdobyć w Afryce udowadniając sobie przy okazji jak bardzo potrzebowali wtedy przytomnego wodza. Tymczasem Diego Armando Maradona myśli magicznie. Nie był to szczęśliwy dzień dla Argentyny, gdy piłkarz wszech czasów dojrzał w Leo Messim kolejne wcielenie siebie. Jako selekcjoner uznał, że wystarczy wystawić go w środku pola, otoczyć opieką defensywnych pomocników, by rozwiązać każdy problem. Zemściło się to 3 lipca, w ćwierćfinale MŚ w RPA gdy Messi w obstawie Javiera Mascherano i Maxi Rodrigueza kompletnie nie poradził sobie z Niemcami. Wczoraj, Sergio Batista pozwolił mu grać bliżej bramki (wzorem Pepa Guardioli), a za środek pola odpowiadali Javier Banega i Esteban Cambiasso. Obaj są kimś znacznie więcej niż specjalistami od odbierania piłki, dzięki czemu, w grze kombinacyjnej gospodarze górowali nad Hiszpanami, a Messi mógł zdobyć bramkę dla Argentyny po 10 miesiącach przerwy (poprzednio także w sparingu z Hiszpanami przegranym jednak 1-2). W 13 minut mistrzowie świata stracili dwa gole wyglądając na ludzi nie radzących sobie z jet legiem, albo przygniatającą mocą zaszczytów i hołdów. W Argentynie piłkarzy del Bosque podjęła pani prezydent Cristina Kirchner, a niezgodni zazwyczaj dwaj legendarni trenerzy Carlos Bilardo i Cesar Luis Menotti tym razem jednomyślnie ogłosili, że styl gry nowych mistrzów świata to najwspanialsza propaganda futbolu. Na deser podano, że drużyna del Bosque otrzymała doroczną nagrodę Księcia Asturii, przyznawaną między innymi za wybitne osiągnięcia człowieka na polu przezwyciężania własnych słabości. Wczoraj tych słabości najlepszy zespół świata miał jednak zbyt wiele. Z mistrzowskiej obrony w składzie: Ramos, Puyol, Pique, Capdevila oraz Casillas w bramce, która w RPA pozwoliła wbić sobie zaledwie dwa gole, na "El Monumental" wyszedł tylko jeden człowiek (Pique). Przy golach Messiego i Higuaina hiszpańscy obrońcy nieudolnie próbowali złapać Argentyńczyków na spalonym, trzecia bramka Teveza była w 100 procentach prezentem od Pepe Reiny (kiks sezonu). Zanim Fabregas, Iniesta i Villa zaczęli współpracę na serio, mecz był już właściwie przegrany. Nawet wprowadzony w drugiej połowie Xavi nie był w stanie dokonać cudów. Na gola Fernando Llorente, odpowiedział Kun Aguero pozostawiając wrażenie, że gospodarze zdominowali mistrzów od początku do końca. Zszokowani Hiszpanie (to ich najcięższa porażka w ostatnich latach) pocieszają się trzyma strzałami w słupki i poprzeczki. Argentyńczycy zakończyli kilka efektownych serii. Obrońca Villarreal Carlos Marchena przegrał mecz w drużynie narodowej po raz pierwszy od siedmiu lat i trzech miesięcy (57 spotkań). Alvaro Arbeloa i Pepe Reina poznali smak porażki w reprezentacji dopiero pierwszy raz. Tymczasem następca Maradony Sergio Batista pokazał, że nawet mający tak wybitnych piłkarzy jak Argentyna zespół potrzebuje trenera, a nie maga, czy iluzjonisty podającego się za świętego. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu! Zobacz gole z meczu Argentyna - Hiszpania 4-1