Nie wiem ile siły ma jeszcze w sobie Manuel Llorente? A właściwie ile środków odnajdzie w zadłużonej po uszy Valencii, żeby znów podjąć walkę o zatrzymanie Villi? W klubie z Mestalla miało go nie być już od lata, kiedy do wielkiego przetargu stanęły Real Madryt i Barcelona. Z Królewskimi Llorente był już dogadany, ale zażądał więcej pieniędzy, gdy dowiedział się ile Florentino Perez przeznacza na sprowadzenie Ronaldo (96 mln). Villa jest wart przynajmniej połowę, na boisku na pewno znacznie więcej. Niedawno miesięcznik "World Soccer" wyliczył, że w ostatnich czterech latach, to on jest najlepszym napastnikiem globu bijąc na głowę Samuela Eto'o i Ronaldo. Z Barceloną dogadał się już sam zawodnik, a kumpel z kadry Gerard Pique zapewniał, że nie ma dla niego lepszego miejsca. Villa zgodził się nawet obniżyć swoją pensję o dwa miliony rocznie, by zrekompensować mistrzom Hiszpanii olbrzymi wydatek. Prezes Valencii jeszcze raz powiedział jednak: "nie" wywołując radość kibiców z Mestalla. Dla nich dopóki Villa jest w klubie, to dowód, że nie wyrzeka się on swoich ambicji. Środków na ich realizację w kasie nie ma, jedynym lekarstwem na pół miliardowy dług jest dokończenie nowego stadionu (75 tys miejsc, inauguracja w przyszłym sezonie). Gra toczy się więc nie o jednego piłkarza, ale przyszłość klubu. Już latem "El Guaje" był duchem gdzie indziej. Gdy rozmowy z Barcą runęły, koledzy z Valencii opowiadali o depresji napastnika, którego przyszłość tak długo się ważyła. Sam Villa przyznał, że ma za sobą najgorszy okres w życiu. Można było wątpić, czy znajdzie w sobie siłę, on odpowiedział jednak 10 golami w Primera Division, które czynią go dziś liderem klasyfikacji "Pichichi". Jest maszynką do bramek: gra w Primera Division siódmy sezon i bez względu na urazy nigdy nie "wyprodukował" mniej niż 15. W 2007 roku został też królem asyst. Villa jest twardy, bo przeszkody pojawiły się na jego piłkarskiej drodze bardzo wcześnie. Jako dziewięciolatek upadł ze schodów łamiąc udo w trzech miejscach, co po latach nie okazało się wcale takie straszne. W tamtym okresie pracował ostro nad lewą nogą, której dziś równie mocno boją się bramkarze. Kolejny kryzys zdarzył się pięć lat później, przez konflikt z trenerem David chciał rzucić futbol. Kiedy w końcu trafił do Oviedo, tamtejsi szkoleniowcy stwierdzili, że nie ma dość talentu. Dziś płoną pewnie ze wstydu. Ojciec zabrał go z powrotem do "rodzinnego" UP Langreo. Milowy był krok w 2000 roku do Sportingu Gijon, dla którego zdobył w dwa lata 41 bramek. Do dziś nosi Sporting w sercu, podczas Euro 2008 emocjonował się jego walką o powrót do Primera Division, co nie przeszkodziło mu zostać królem strzelców turnieju. W Saragossie też spędził dwa sezony, kończąc je z 39 bramkami. Wtedy wyjechał w końcu do Walencji. Villa, Silva, Pablo Hernandez i Mata ? to magiczny czworokąt kadrowiczów, którzy utrzymują drużynę w stałym kontakcie z parą kolosów z Madrytu i Barcelony. Można zatrzymać ich za wszelką cenę, ale być może kiedyś klub zapłaci za to znacznie drożej. Tak jak dziś płaci za lata chwały z początku stulecia, kiedy dwa razy dotarł do finału Champions League (2000 i 2001), dwa razy była mistrzem Hiszpanii (2002 i 2004). To drugie mistrzostwo okrasiła triumfem w Pucharze UEFA i Superpucharze Europy. Valencia była wtedy europejską potęgą, kreując niepowtarzalny styl gry, jego twórców: Hectora Cupera i Rafaela Beniteza, ale też dwa pokolenia piłkarzy takich jak Lopez, Mendieta, Carboni, Baraja, Albelda, Aimar, czy Ayala. Koszty wielkości doprowadziły klub na skraj przepaści, i właśnie wtedy, gdy zaczynał się kryzys, pojawił się mały napastnik (175 cm) kupiony za 12 mln z Realu Saragossa. Villa zna w Valencii tylko czas burz, z apogeum w czasach, gdy pojawił się Ronald Koeman (asystentem był Jose Bakero). Na początku roku przez trzy miesiące nie było pieniędzy na pensje piłkarzy. Jego 147 goli (96 w Primera Division) starczyło tylko do wygrania Pucharu Króla w 2008 roku. Więcej zdobył już nawet w Saragossie (Puchar i Superpuchar Hiszpanii). Numer 7 przynosi mu jednak szczęście. Ten sam, z którym w Madrycie gra Raul Gonzalez. W kadrze Villa zajął jego miejsce, a niedługo zajmie je chyba na wieczność, bo z 35 golami w 54 meczach ma wielką szansę dorównać legendarnej siódemce. Rul zdobył w 102 spotkaniach 44 bramki i wydawało się to rekordem nie do pobicia. Bramki Villi już mają jednak wyższą wartość, bo złożyły się na największy sukces Hiszpanów podczas Euro 2008. Ze zwycięskiego finału z Niemcami wyeliminowała go kontuzja. Villia czekał na to, co zrobią koledzy w stroju galowym. Gdy zeszliśmy do strefy wywiadów mistrzowska drużyna wybiegła na chwilę z szatni z przeciągłym wyciem na ustach (piłkarzom musiało się zdawać, że to śpiew). Hiszpański "pociąg" prowadził Villa, z obłędem w oczach i garniturze lepkim od szampana. Chciałby coś podobnego przeżyć w klubie. Tylko czy tym z Mestalla? * Maravilla, znaczy cudowny, wspaniały. Tak nazywają Villę kibice. DYSKUTUJ Z AUTOREM TEKSTU, DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU