Scenariusz, który przygotował los na 9. kolejkę Primera Division godny był ostatniej. "Nie wiem, czy bijatyka zdekoncentrowała Messiego, ale ja nie mam zamiaru umniejszać swoich zasług. Wiedziałem gdzie strzeli, bo studiowałem jak wykonuje jedenastki" - powiedział Javi Varas. Nikt bramkarzowi Sevilli hołdów jednak nie szczędzi, prasa hiszpańska kłania mu się w pas jak cudotwórcy. Obronił karnego wykonywanego przez największego futbolowego geniusza, w 94. min meczu przeciw najlepszej drużynie świata, w jej twierdzy, przy stanie 0-0! Dotąd rywale padali na Camp Nou jak muchy. Inna rzecz, że jedenastki raczej być nie powinno. Fazio chyba nie faulował Andresa Iniesty, choć może dotknął go lekko w polu karnym. Gwiazdor Barcy padł jak długi, potem jeszcze oszalały z wściekłości Frederic Kanoute uderzył w twarz Cesca Fabregasa. Przepychanki trwały kilkadziesiąt sekund, piłkarzom Sevilli trudno się było pogodzić z faktem, że 90 minut niewiarygodnego wysiłku idzie na marne. Mieli jednak Varasa, który ocalił ich w tej ostatecznej próbie. Schodzili z boiska w dziewięciu, ale z tarczą. Jak dotąd sprawdza się w Primera Division jedna banalna reguła. Jeśli ktoś z rywali Barcelony, lub Realu chce zdobywać punkty, musi na wstępie uznać, że siły nie są równe. Taktyka wyczekiwania w jedenastu 25 m od własnego pola karnego daje nadzieję na punkty. Tak było w meczach zespołu Jose Mourinho z Levante i Racingiem Santander, to samo stało się wczoraj na Camp Nou. Sevilla broniła mądrze, wypady do przodu z góry uznając jednak za luksus, na który właściwie nie może sobie pozwolić. Co z tego, że Victor Valdes interweniował trzy razy ustanawiając swój osobisty rekord (607 minut bez gola)? Nie on został jednak bohaterem wieczoru. To był jeden z tych nielicznych dni, w których Cristiano Ronaldo zupełnie przyćmił Leo Messiego. Wyprawa do Malagi miała być dla Realu pierwszy poważnym testem ligowym. Gospodarze, wspierani z trybun przez szejka Abdullaha al Thaniego, mieli zamiar pokazać właścicielowi klubu, jak szybko pokonują dystans dzielący ich do kolosów. Chcieli otwartej walki, skutek był taki, że w już 37. min Ronaldo zdobył czwartą bramkę kompletując hat-tricka. W klasyfikacji pichichi zrównał się z Messim. Mourinho nie pozostało nic innego niż zapiać z zachwytu, mimo że w drugiej połowie, jego rozluźnieni gracze popełnili masę błędów w defensywie. Przez 45 minut Real grał jednak jak w najlepszych chwilach ery galaktycznej. Kaka wyglądał, jakby czas cofnął się o pięć lat, Ronaldo znów pokazał twarz altruisty, a nie egoisty, Higuain strzelał, Di Maria asystował, Alonso dzielił, Khedira rządził, obrona kierowana przez Sergio Ramosa była bezbłędna, a Iker Casillas, jak to Iker Casilla dołożył od siebie 120 proc. Mimo wszystko nie miał okazji dokonywać tego, co Javi Varas. Do całkowitego odrodzenia Realowi potrzebne są nie tyle wysokie zwycięstwa nad Lyonem i Malagą, ale nad Barceloną, Manchesterem United i Chelsea. Pewien przełom dokonał się jednak już teraz. Odkąd Pep Guardiola usiadł na ławce Barcelony zawsze było tak, że gdy jego drużyna wdrapała się na pierwszą pozycję w tabeli, już jej nie oddawała do końca. Tym razem stało się inaczej. Real jest wyżej po raz drugi w sezonie. Czy to jednak cokolwiek oznacza? Przekonamy się najdalej 10 grudnia. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu Primera Division - zobacz wyniki, strzelców, składy, terminarz i tabelę Zobacz, jak Varas broni rzut karny Messiego Zobacz gole Realu w meczu z Malagą