Gdyby nie anulowany, prawidłowo zdobyty gol Valdeza, gdyby nie zbawienne ręce broniącego jedenastkę Cardozo Ikera Casillasa, mistrzów Europy w półfinale pewnie nie byłoby. Piłkarze Vicente del Bosque grali z Paragwajem tak, jakby do nóg przywiązano im ciężar z wszystkimi czterema porażkami na tym etapie mistrzostw (1934, 86, 94, 2002). Mało efektowną grą, ale nadludzkim wysiłkiem Xavi Hernandez, David Villa, Iker Casillas modyfikują najbardziej ponure hasło hiszpańskiej piłki: "gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze". Hiszpania jest dziś jak nigdy: jej styl gry, znów nie przystaje do wyników, tym razem jednak z korzyścią dla wyników. Vicente del Bosque wie, że drużyna gra źle. Kiedy zaczynał pracę po zwycięskim Euro 2008, miał tylko dopieszczać to, co dostał. Czasu jednak nie da się zatrzymać. Dziś ten zespół jest inny: doszli Busquets z Pique, zniknął Senna, Silva wyciera ławkę dla rezerwowych, wracający po kontuzji Torres gra jakby całe życie spędził w III lidze. Do tego doszło zmęczenie długim sezonem (rywalizacja Realu z Barceloną trwała do ostatniej kolejki) - to są podstawowe problemy, z którymi selekcjoner Hiszpanów się boryka. Jeszcze niedawno cały świat podziwiał porywającą grę tej drużyny, w RPA wypociła ona zaledwie sześć goli - aż pięć z nich zdobył David Villa. Do tego wszystkiego doszła ogromna presja związana z utrzymaniem się na szczycie i przełamaniem fatalnej passy na mundialach, którą w Hiszpanii postrzega się, jako obowiązek tego niezwykłego pokolenia. W wielkich bólach i z pomocą szczęścia piłkarze del Bosque spełnili swoje zadanie, ale dopiero w półfinale czeka ich pierwszy wielki rywal. Poza piłkarzami biegającymi, lub człapiącymi po boisku, bohaterem historycznego meczu z Paragwajem był Pepe Reina. Bramkarz Liverpoolu podpowiedział Casillasowi jak Cardozo strzela karne. Chwilę wcześniej del Bosque zrozumiał, że daremnie oczekuje zrywu Torresa. Wprowadzenie Cesca Fabregasa nic by jednak mogło nie dać, bo Pique popełnił w polu karnym najbardziej absurdalny faul w swojej karierze. Nadzieje mistrzów Europy ocalił ich kapitan. Kilkanaście sekund później karnego dla Hiszpanii strzelał Xabi Alonso: trafił za pierwszym razem, za drugim obronił Justo Villar. Sędzia zarządził powtórkę, bo pozostali gracze za wcześnie wbiegli w pole karne (przy strzale Cardozo mu to nie przeszkadzało), nie zauważył jednak, że bramkarz Paragwaju sfaulował biegnącego do dobitki Fabregasa. Gracz Arsenalu, wściekły na cały świat za sadzanie go na ławce, i tak spełnił wczoraj swoje zadanie. Z nim drużyna del Bosque zaczęła grać normalnie: fantastyczna akcja Iniesty i Xaviego dała Pedro możliwość strzału w słupek, a tam do piłki dopadł niezawodny Villa. Z pozoru banalne zwycięstwo nad Paragwajem stało się dla Hiszpanii czymś historycznym - dotąd tylko raz, 60 lat temu ich drużyna była w mistrzostwach świata na czwartym miejscu. Piłkarze del Bosque przysięgają, że nie zrobili jeszcze ostatniego kroku w RPA. Najlepszy strzelec turnieju David Villa zaręcza, iż Niemcy też nie są szczęśliwi grając z Hiszpanami o wielki finał. W dwa lata, które upłynęły od meczu o złoto Euro 2008 obie drużyny zmieniły się jednak bardzo. Zwycięzcy grają o klasę gorzej, pokonani o dwie klasy lepiej. Nawet bez ukaranego za kartki Thomasa Mullera Niemcy będą zdecydowanym faworytem. W fazie pucharowej wbili osiem goli Anglikom i Argentyńczykom, podczas gdy Hiszpanie zaledwie dwa Portugalii i Paragwajowi. Los mistrzów Europy wydaje się przesądzony, chyba, że wraz z historycznym sukcesem dokona się jakiś cudowny przełom, lub chociaż zniknie paraliżująca ich presja. Niemcy grają w tych mistrzostwach "po hiszpańsku": kombinacyjnie, szybko, zaskakująco - wydają się nie mieć słabych punktów ani na ziemi, ani w powietrzu. Miroslav Klose jest o krok od rekordu Ronaldo (15 goli na mundialach). Siła, witalność pragmatyzm młodej drużyny Loewa budzą podziw. Zapowiada się na to, że w półfinale z mistrzów Europy posypią się wióry. W ćwierćfinałach mundial w RPA zmienił kierunek. Dotąd należał do drużyn z Ameryki Płd, dziś już wszedł w posiadanie Europy. Urugwaj wydaje się najsłabszym zespołem w czwórce i jeśli nic się nie zmieni, za kilka dni poznamy pierwszy europejski zespół, który wygra mistrzostwa poza Starym Kontynentem. Tak jak Carlos Dunga odpowiada za porażkę Brazylii, tak Diego Maradona musi udźwignąć na swoich barkach klęskę Argentyny. W ćwierćfinale Niemcy zrobili z niej miazgę. Leo Messi dołączył do Rooneya i Kaki opuszczając mundial w RPA bez gola. Na nic zdało się zaklinanie rzeczywistości. Argentyna, która od czasów Diego Maradony piłkarza nie zdziałała nic w mistrzostwach świata, postawiła na czele drużyny narodowej nie trenera, ale swój żywy, futbolowy symbol. "Ręka boska" miała dokonać cudu, tak jak 24 lata temu podczas mundialu w Meksyku. Cud się nie stał, stało się za to coś gorszego niż porażka. Cztery lata temu w Niemczech drużyna Jose Pekermana odpadła z gospodarzami w ćwierćfinale po rzutach karnych, wczoraj ci sami Niemcy zdruzgotali zespół Maradony (4-0). Do obecnego selekcjonera Argentyny bardzo pasuje powiedzenie, "kto nie ma w głowie, ten ma w nogach". Nogami dokonywał rzeczy niezwykłych, zbyt wielu imponujących decyzji, jako trener podjąć nie zdołał. Trudno się oprzeć poczuciu, że zaprzepaścił wielki potencjał ludzki. Argentyńczycy nie są jednak jedyną nacją, która w piłce klubowej ma wyższą pozycję niż gracze niemieccy. W RPA nic z tego jednak nie wynika. Trzy miesiące temu w Monachium Argentyna pokonała Niemców w sparingu 1-0. Bramkę zdobył Gonzalo Higuain, a Maradona zdecydował, że to napastnik Realu Madryt będzie u niego bezdyskusyjnym nr 1. W lidze hiszpańskiej Higuain to dyżurny kat słabych drużyn. Dopóki w RPA Argentyna grała z przeciętniakami, Gonzalo strzelał (cztery bramki), wczoraj znów był nieobecny, kiedy przyszło się bić z rywalem z najwyższej półki. Maradona patrzył na to biernie, bohater Ligi Mistrzów Diego Milito nie pojawił się nawet na boisku. Messi nie miał wpływu na rozwój wypadków, a jedyną akcję w jego stylu przeprowadził Bastian Schweinsteiger (przy bramce na 3-0). Napastnik Barcelony grał bardzo daleko od pola karnego, nie było nikogo, kto podałby mu piłkę. Przed mundialem Maradona szykował do tej roli Juana Sebastiana Verona, ale w RPA z niego zrezygnował zastępując Maxi Rodriguezem - piłkarzem walecznym, z mocnym strzałem, ale w konstruowaniu akcji bez polotu. Patrząc na wczorajszy mecz trochę lżej na duszy mogli się poczuć Anglicy. Oni też stracili cztery gole, przez jakiś czas podjęli chociaż rękawicę. Zespół Maradony nie został przygotowany do walki o najwyższe cele. Eksperyment z Diego na ławce trenerskiej dobiegł końca. Sen trwał krótko, przebudzenie było bolesne. Jako piłkarz Maradona nie przeżył podobnego upokorzenia. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu!