Masochistyczna paplanina, że Polska nie odgrywa w wielkiej piłce żadnej roli, powinna się wreszcie skończyć. Jasne, że odgrywa. Tak przynajmniej wynika ze słów pewnego modnego ostatnio trenera z Katalonii, który właśnie setny raz usiadł na ławce Barcelony. Z tej swojej niezwykłej setki, która zdaniem prezesa Joana Laporty, była najlepszą w 110-letniej historii klubu, Pep Guardiola wyróżnia ten dzień, gdy na Camp Nou pojawił się mistrz Polski. Zwycięstwo bez Leo Messiego było narodzinami charyzmatycznego trenera. Bez tych czterech goli wbitych Wiśle Kraków nie byłoby zwycięstwa w finale Champions League nad Manchesterem, ani pierwszego w historii klubu mistrzostwa świata. Sto meczów, a nawet mniej wystarczyło Guardioli, by przeistoczyć się z trenerskiego żółtodzioba w cudotwórcę. Wisła podarowała mu pierwsze zwycięstwo, ale i pierwszą porażkę (w rewanżu w Krakowie). Od tamtej pory kataloński trener przegrywał już bardzo rzadko, nikt nie pokonał jego drużyny wyżej niż jedną bramką, co jest świadectwem jej charakteru. Niech się wstydzą ci, którzy twierdzili, że pewna awansu Barcelona odpuściła mecz w Krakowie. Drużyna Guardioli z zasady niczego sobie nie odpuszcza. Już na swoim pierwszym spotkaniu z piłkarzami 17 czerwca 2008 roku trener-debiutant ostrzegł, że wybaczy im wszystko, poza brakiem ambicji. Do wybaczania nie miał dotąd zbyt wiele, zespół zdobył sześć trofeów wypracowując styl, który stał się wzorem. Guardiola zwalczył chorobliwą w Barcelonie skłonność do stawiania się w roli ofiary, jego gracze zamieniali w ofiary kolejnych rywali: Wisłę, Real Madryt, Bayern Monachium, Chelsea, Manchester United i argentyńskie Estudiantes la Plata na deser. Myli się ten, kto twierdzi, że wszystko zostało dokonane. Piętno odciśnięte na Barcelonie Guardioli już nie wystarcza, chce zrobić to samo z Realem Madryt. Trzy zwycięstwa w Gran Derbi to wciąż za mało, on wyciąga rękę po najwyższą świętość w obozie rywala - finał Champions League na Santiago Bernabeu. Jutro Barca gra pierwszy mecz 1/8 finału w Stuttgarcie, z klubem, który w Bundeslidze radzi sobie słabo (9. miejsce). Młody trener zabrał jednak do Niemiec nawet kontuzjowanych Xaviego i Daniego Alvesa, żeby wszyscy byli świadomi, iż w jego drugiej setce, reguły wciąż są te same. POROZMAWIAJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM O PRIMERA DIVISION