Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Niby nic racjonalnego, jakieś dziwne uczucie niechęci, które ogarnia nas na widok geniusza osiągającego szczyt bez wysiłku. Kiedy wszyscy harują w pocie czoła, on ma najwyższy nawet cel na wyciągnięcie ręki. Może dlatego nigdy nie lubiłem piłkarzy z Brazylii. Urodzonych żonglerów wyprawiających z piłką cuda, na które piłkarski świat czeka z otwartymi ustami. Dla tej części świata mundial zaczyna się właśnie wtedy, gdy na boisko wychodzą faceci w kanarkowych strojach. Pięciokrotni mistrzowie świata, nacja Pelego, Garrinchy, Ronaldo, Romario, Ronaldinho - ludzi, których, jak mówi legenda, przy urodzeniu bogini wiatru pocałowała w stopę. Oni zostali stworzeni do tej gry i ten, kto chciałby im dorównać, skazany jest na dolę Syzyfa. Brazylijczycy zdominowali futbol na wszystkich kontynentach. W Lidze Mistrzów, rozgrywkach klubów europejskich właśnie oni są nacją najliczniej reprezentowaną. Biją na głowę Hiszpanów, Francuzów, Niemców, Włochów, Anglików - czyli tych, dla których najbardziej dochodowa liga świata została wymyślona. My mamy w reprezentacji Rogera Guerreiro, żeby choć otrzeć się o geniusz, o który tak trudno nad Wisłą. Ostatnie lata dały reszcie świata cień nadziei. Ronaldinho przestał być królem futbolu, Ronaldo królem pola karnego, Adriano zamiast go zastąpić, ruszył w tango z iście brazylijską energią. Robinho? Zmaga się z kopaczami z Manchesteru City, co dowodzi tego, że geniusz w nogach i głowie to jednak dwie odległe rzeczy. Kaka też już nie ten sam, co dwa lata temu - stąd wniosek, że najjaśniejsze gwiazdy kanarkowych giną gdzieś w piłkarskim niebycie. I nagle, oglądając mecz Pucharu Konfederacji Brazylia - Włochy zdałem sobie sprawę, że to nadzieje płonne. Nie ma nawet co marzyć, że mundial w RPA będzie imprezą, w której "Canarinhos" zostaną skazani na drugoplanowe role wobec Argentyny Messiego, Portugalii Cristiano Ronaldo, czy Hiszpanii Xaviego i Iniesty. Pięciokrotni mistrzowie świata pojadą na pierwszy afrykański mundial jak zwykle - czyli jako faworyt nr 1. Choćby wysłali drugi skład. Może byłby on nawet silniejszy, bo jedyne, co można zarzucić Brazylijczykom, to ślepe uwielbienie dla gwiazd. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1734142">CZYTAJ DALEJ I DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM!</a>