Aż 61 proc ludzi biorących udział w ankiecie "Marki" uważa, że nowy Real jest uzależniony od Ronaldo. Wystarczył tydzień na tak drastyczną zmianę, bo po meczu z Tenerife aż 66 proc z nich stanowczo twierdziło, że ważniejszy dla drużyny jest Kaka. Piszę o tym nie po to, by drwić z rozchwianych emocji fanów z Bernabeu, ale pokazać jak mało stabilnych punktów podparcia ma jak dotąd ich drużyna. Real wygrał siedem kolejnych spotkań, ale dopóki nie zetknął się z przeciwnikiem swojej klasy można było uważać, że jedynego, czego mu brakuje to czasu. "Wygrywamy po 3:0 grając źle, to co będzie, kiedy zaczniemy grać dobrze?" - pytał ironicznie Jerzy Dudek zakładając, że mając w składzie tak wielkie nazwiska, na poprawę jakości gry Real jest skazany. Tymczasem nic samo się nie stanie. Porażka z Sevillą była bolesna, ale też przyszła w samą porę. Nie mogło spotkać drużyny Pellegriniego nic gorszego, niż łatwy marsz przez ligę: bez stresu, ale też stylu i formy. Triumf w Sewilli przekonałby szefów galaktycznego klubu i jego piłkarzy, że sprawy idą doskonale, niczego pospiesznie nie trzeba zmieniać, a kadra jest dość szeroka, by poradziła sobie z każdym z krajowych rywali (poza Barcą) nawet jedenastka rezerwowa. Dziś Real wie, że to wszystko pobożne życzenia. Porażka bywa o niebo bardziej stymulująca od zwycięstwa. Zwłaszcza w przypadku drużyny, która się tworzy i do produktu finalnego jej daleko. Wystarczył jeden mecz z kimś, kto postawił europejskie warunki i dziś już wiemy, że królewski klub na gigantyczny problem z lewym obrońcą. Marcelo, który błyszczał na tle średniaków i słabeuszy, na poziomie Sevilli wyglądał jak futbolowy analfabeta. Na ławce siedział Drenthe, ale trudno się dziwić, że Pellegrini bał się go wstawić do składu. Jedyny, który daje jakieś gwarancje jest kontuzjowany Arbeloa. Niemal to samo dotyczy Gutiego, w którym Pellegrini "zakochał" się od pierwszego wejrzenia. Rozgrywa piłkę wolno, przewidywalnie, unika gry ostrej i traci w środku masę piłek. Od 10 lat sprawdza się jednak w meczach z ligowymi przeciętniakami, na tle, których wydaje się być Zidanem. Kiedy gra staje się szybsza i ostrzejsza, jego atuty topnieją jak śnieg. Real wie, że na Sanchez Pizjuan nie miał Ronaldo, ale jak zauważył Jorge Valdano, gdy przegrało się mecz w taki sposób, nie wypada robić histerii wokół nieobecnych. Kontuzja Ronaldo nie tłumaczy, dlaczego tak źle wypadł Benzema, a najwyżej przeciętnie: Kaka i Xabi Alonso. Przez to Real w ataku nie funkcjonował przez godzinę. Czterech środkowych pomocników Kaka, Diarra, Xabi Alonso i Guti nie wypracowało przewagi w środku boiska, tymczasem nikt w drużynie królewskich nie potrafił znaleźć odpowiedzi na skrzydła Sevilli. Navas, Perotti i Capel (ten ostatni mniej) robili z obrony Realu miazgę. Każdy atak oskrzydlający grającego przeciw Marcelo Navasa kończył się wielką paniką w tyłach, mimo że cudów dokonywali tam Pepe i Casillas. W pomyśle Pellegriniego na drużynę nie ma miejsca dla skrzydłowych. Wczorajszy mecz udowodnił, że może to sprowadzić na Real wiele problemów. Kiedy jest Ronaldo, on z natury szuka miejsca na bokach boiska, po rajdzie ze skrzydła zdobył gola z Villarrealem i kilka innych w lidze i Champions League. Ale kiedy go nie ma drużynie, pozostaje pchanie się do przodu środkiem boiska, bo Marcelo nigdzie nie daje sobie rady, a Sergio Ramos ma podwójną robotę w tyłach. Pellegrini wie, że porażka na Sanchez Pizjuan to nie był przypadek. Jest mocnym prztyczkiem w nos, z którego trzeba wydobyć, co się da. Bo gdyby powtórzyła się na Camp Nou, lub w 1/8 finału Champions League jej konsekwencje mogą być nieodwracalne. Trener Realu musi ostro popracować nad formą drużyny, miejscem w niej każdego gracza, a może i nad samą koncepcją, która pozwoli wydobyć z piłkarzy cały ich potencjał. Na razie wiadomo jedno: zespołowi wzmocnionemu latem kosztem 250 mln euro, do pułapu mistrza Hiszpanii, i aspiranta do finału Champions League zdecydowanie daleko. DYSKUTYJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU Czytaj także Real trafiony przez Jesusa Navasa!